poniedziałek, 28 lipca 2014

Rozdział 39

 - Jak tu pięknie- Vanessa wzdycha, spoglądając na panoramę Kapitolu przez okno.
- To prawda- przyznaje Peeta również wyglądając na widok ciągnący się zza okna- ale jeszcze kilka miesięcy temu to miejsce było nie do poznania- widzę ból w jego oczach i znów te nieznośne przebłyski złych wspomnień. Łapię go za nadgarstek i mocno trzymam, by znów go nie utracić. Peeta podnosi tylko moją rękę i całuje ją na znak, że wszystko w porządku.
- Dlaczego ?- całkiem zapomniałam przez te parę sekund o naszej nowej znajomej. Vanessa przygląda nam się uważnie i próbuje chyba zrozumieć zaistniałą sytuację. Peeta dostrzega moją nieporadność na twarzy i sam postanawia odpowiedzieć na to pytanie.
- Widzisz, stolica jak i inne otaczające ją dystrykty zostały wyniszczone w wyniku wojny- Vanessa spogląda na nas badawczo, trudno wywnioskować o czym teraz myśli. Może zastanawia się czy jest bezpieczna, a może w jej państwie ciągle prowadzone są wojny i pozostaje niewzruszona. Nie porusza jednak na szczęście dalej tego tematu, za to wypytuje o dystrykty. Przez resztę drogi opowiadamy o specjalizacjach dystryktów. Gdy docieramy do dwunastki, z dworca zmierzamy do Wioski Zwycięzców. Zapada niezręczna cisza, którą przerywa Vanessa.
- Jak na razie słyszałam o wojnie i ciężkiej pracy. Macie tu jakąś rozrywkę, parki, jarmarki, czy coś w tym rodzaju ?
Nie wiem co odpowiedzieć, nie wspominaliśmy o igrzyskach. Przez ostanie 75 lat była to jedyna rozrywka, ale ta rozrywka nie była przeznaczona dla zwykłych, prostych ludzi, lecz ludzi z Kapitolu, dziwadeł, dla których codziennym zmartwieniem była źle dobrana fryzura. Im nigdy głód nie zajrzał do oczu. Jednak jeśli już poruszyła ten temat to wypadało by powiedzieć prawdę. Nie chcę obarczać wszystkim Peetę, więc to ja zaczynam tym razem opowieść o zbuntowanym dystrykcie trzynastym, Mrocznych Dniach, przede wszystkim o igrzyskach, jagodach wyciągniętych przeze mnie podczas 74. Głodowych Igrzysk, o Ćwierwieczu Poskromienia i wreszcie o rebelii, obaleniu Snowa oraz o ostatnich igrzyskach. Obserwuję ją w przerwach między zdaniami, wydaje się być zagubiona, jakby nie mogła poukładać myśli. Gdy kończę historię naszego państwa zapada długa cisza. Vanessa idzie sztywno patrząc w jeden punkt, boję się, że zaraz upadnie albo o coś się potknie, ponieważ kompletnie nie patrzy pod nogi, wydaje się wręcz nieobecna. Mijamy bramę z napisem "Wioska Zwycięzców", Vanessa zatrzymuje się i patrzy jak zahipnotyzowana na brudny napis. Peeta łapie ją za ramię i zaprowadza do sąsiadującego z naszym domu, do którego dostaliśmy klucze od Paylor, by Vanessa mogła zaznać trochę prywatności. Sadzamy ją na kanapie, Peeta idzie przygotować do kuchni kolację, a ja zostaję z nią sam na sam. Otulam ją kocem, bo ponieważ dom nie był zamieszkiwany, nikt nie pomyślał o tym by załączyć ogrzewanie, a propos muszę wykonać telefon do Paylor, żeby coś z tym zrobiła.
- Dziękuję- wygląda na to, że Vanessa otrząsnęła się z szoku.- To straszne przez co musieliście przejść, naprawdę szczerze wam współczuję- jej twarz przybrała teraz wyraz współczucia, żalu i politowania.
- Opowiedz coś o swoim kraju- próbuję rozluźnić niezbyt przyjemną atmosferę, którą sama stworzyłam opowiadając to zapewne w przygnębiający sposób. Może to Peeta powinien był mówić, on potrafi malować słowami.
- Nasza rozrywka wygląda trochę inaczej, mamy mnóstwo stadionów, boisk, parków, jarmarków, na których organizowane są festyny rodzinne- Vanessa mówi podnieconym głosem, wspominając o swoim domu  no i wreszcie znów się uśmiechnęła. Dowiedziałam się wielu rzeczy, na przykład ich państwo podzielone jest na rejony, a one na miasta, miasta z kolei na dzielnice. Każdy obywatel ma równe prawa i każdy pełnoletni mieszkaniec danego państwa może oddać głos w wyborach na prezydenta. Ich polityka jest znacznie rozwinięta, a brak głodu zawdzięczają między innymi handlowi z innymi państwami, a my mieliśmy zostać ich partnerem, ale nikt nie mógł potwierdzić naszego istnienia dopóki Vanessa nie postanowiła wyruszyć w podróż.
 Wracamy z Peetą do swojego domu, niby to tylko parę metrów dalej, a ja czuję jakbym znowu przemierzała Kapitol w celu dotarcia do rezydencji Snowa i dokonania na nim egzekucji. Przekraczam próg domu, rozsiadam się na kanapie i czuję jak powoli odpływam, a wraz ze mną moje racjonalne myślenie. Nawiedzają mnie koszmary, ale tym razem siedzę w lesie, widzę na pobliskiej polanie Jo zabawiającą Tony'ego, macha do mnie uśmiechając się jak zawsze, po chwili pojawia się głos Finnicka "Katniss dzieci, uważaj, Katniss". Spoglądam tam gdzie wcześniej znajdowała się Jo, ale jej nie ma, są tylko jej szczątki, a Tony właśnie bawi się srebrnym spadochronem tym samym jak te, które spuszczono na kapitolińskie dzieci i Prim. Powracam na jawę, leżę na podłodze,a Peeta szybko do mnie podbiega, podaje mi dłoń jednak ja ją szybko odpycham i zbiegam na dół. Czuję się jak wtedy, kiedy biegłam po lekarstwo dla Peety. Jestem już blisko, sięgam słuchawkę i wystukuję numer. Po chwili odzywa się zaspany głos.
- Halo?

niedziela, 25 maja 2014

Rozdział 38

- Idę do przedziału barowego. Przynieść ci coś kochanie?- Peeta jest cały nerwowy, co słychać w jego głosie. Nie przepada za wizytami w Kapitolu, przynoszą zbyt wiele wspomnień, ale ta jest konieczna. Paylor nie chciała nam zdradzić przez telefon o co chodzi. Musi to być coś poważnego skoro dała nam trzy godziny na przyjazd.
- Nie dziękuję- staram się uspokoić go łagodnym tonem mojego głosu. Widzę jednak, że to nie skutkuje.- Peeta zaczekaj- podchodzę do niego, zarzucam mu ręce na szyję i składam na jego wargach delikatny pocałunek. Peeta przyciąga mnie do siebie i odwzajemnia pocałunek. Całuje mnie namiętnie, lekko przygryzając moją dolną wargę. Cały mój świat się zatrzymał teraz jest tylko on i ja. Uwielbiam ciepło jego ciała i delikatność każdego jego pocałunku, dotyku, czy gestu. Jest moim powietrzem, moim całym światem. Żałuję, że uświadomiłam to sobie tak późno, zbyt późno. Peeta nagle przestaje mnie całować. Dlaczego przerywa taką chwilę? Otwieram oczy i w progu zauważam Haymitcha.
- Przepraszam, że wam przeszkadzam, ale właśnie dojechaliśmy, a biorąc pod uwagę fakt, iż jesteśmy spóźnieni o całą godzinę, raczej radziłbym się spieszyć.

 Pałac prezydencki jest jeszcze piękniejszy niż go zapamiętałam. Strażnik prowadzi nas długim korytarzem w kierunku sali obrad. Przy wielkim stole wita nas Paylor wskazując miejsca. Oprócz nas na sali znajdują się Johanna i Beetee.
- Tak więc sprowadziłam was tutaj, ponieważ nazbierało się parę spraw- Paylor wyciąga białą kartkę, na której widnieje dość długa lista.- Po pierwsze Annie dała pomysł, by upamiętnić wszystkich poległych trybutów, budując ścianę z ich nazwiskami. Osobiście uważam, że jest to dobry pomysł, więc kto jest za niech podniesie rękę- wszyscy zgodnie podnosimy dłonie, Paylor coś zapisuje na kartce i kontynuuje.- Po drugie musimy uzupełnić dokumentację z ostatnich igrzysk, w których brały udział dzieci z Kapitolu.
- Co to znaczy?- pytam lekko zaniepokojona. Nie miałam pojęcia, że istnieje coś takiego jak dokumentacja igrzysk.
- To znaczy, że w odpowiednim formularzu musimy wpisać ilość poległych oraz ilość tych co przeżyli i w jaki sposób- spoglądam przerażona na Haymitcha, a on daje mi sygnał bym nic nie mówiła.- Jak wiecie w tym roku dwoje trybutów zniknęło,a ich mentorami byli Katniss oraz Peeta. Rozumiem, że mentorzy nie wiedzą co stało się z trybutami?- Paylor spogląda na nas błagająco byśmy się nie odezwali. Spuszczam wzrok,a Paylor oddycha z ulgą.- Więc tych trybutów możemy uznać  za zmarłych- znowu coś notuje, po czym woła do siebie strażnika i szepcze mu coś na ucho. Strażnik wychodzi. Po paru sekundach wraca z jakąś dziewczyną. Szatynka z pięknymi zielonymi oczyma jest dobrze ubrana. Ma długie dżinsowe spodnie, białą koszulę z rękawami sięgającymi do łokci i czarne balerinki. Wygląda na około dwadzieścia lat.
- Dzień dobry- tajemnicza dziewczyna uśmiecha się serdecznie i zajmuje swoje miejsce.
- To jest Vanessa. Przypłynęła do nas z innego państwa- spoglądamy wszyscy na Paylor zaskoczeni. Nawet Beetee, geniusz, który wie wszystko zerka na Paylor pytająco. W szkołach nigdy nie uczono nas szczegółowej historii świata. Wiem tylko, że niegdyś Panem było potężnym kontynentem, lecz wody oceanów zalały Amerykę Północną i tak powstało Panem. Nikt w dystryktach nie wie co znajduje się za oceanami i morzami.
- Przypłynęłam z kontynentu zwanego Europą.

sobota, 17 maja 2014

Rozdział 37

Od już ponad dwóch tygodni wszystkie nasze troski i zmartwienia związane z Jo poszły w niepamięć. Wszystko to zawdzięczamy Annie, to i znacznie więcej. Jej przyjazd uratował Jo życie. Ostatnie co pamiętam z dnia przyjazdu Annie, to przerażony Haymitch ściągający Jo stojącą na parapecie przy otwartym oknie oraz Annie, która krzyczała do niej, żeby tego nie robiła. Ale czego? Dopiero po paru sekundach zorientowałam się co się dzieje. Złapałam Peetę i bez słowa wyjaśnień pociągnęłam go za sobą. Nigdy nie objechałam naszego mentora tak jak wtedy. Wytknęłam mu od góry do dołu jaki jest nieodpowiedzialny i bezmyślny. Miejscami pewnie przesadziłam, ale ufałam mu, powierzyłam mu Jo, gdyby nie Annie to pewnie nawet nie wiedziałby kiedy Jo skoczyła.
- Kochanie, czy wszystko w porządku?- Peeta wyrywa mnie z zamyśleń. Musiałam się lekko zachwiać, bo Peeta trzyma mnie mocno za ramiona, pewnie pomyślał, że jest mi słabo.
- Wszystko w porządku skarbie- staram się jakoś ukryć moje zmęczenie spowodowane nieprzespaną nocą z powodu płaczącego synka Annie.
  Siedzimy teraz na kanapie w salonie. Jo zajmuje się Tonym, mały synek Annie coraz bardziej przypomina Finnicka. Z jego blond loczków pozostała bujna czupryna. Annie z Tonym już jutro wracają do czwórki, boję się jak zniesie to Jo. To dzięki nim powróciła do życia, znowu codziennie wychodzi po świcie do punktu medycznego, spotyka się ze starymi znajomymi, chociaż niezbyt chętnie wychodzi teraz na dwór, ponieważ zima trwa w najlepsze.
- Ciociu, ciociu!- do domu wbiega Tony, wesoło szczerbiocząc.- Mama zaprasza ciebie i wujka na obiad.Za pięć minut macie być gotowi.- Tony  próbuje naśladować Annie, po czym rozradowany wybiega z domu i biegnie do Jo dumny z siebie, że wykonał zadanie.
- Cóż, chyba nie mamy wyboru.- Peeta udaje, że ciężko wzdycha i całuje mnie delikatnie.
- Chyba nie- odpowiadam mu tym samym tonem.
- Kocham cię- Peeta zaczyna całować mnie coraz namiętniej.
- Ja ciebie też- odpowiadam, gdy tylko na chwilę odrywa się od moich ust, by pocałować moją szyję. Dajemy się ponieść fali rozkoszy, gdy przerywa nam czyjeś chrząknięcie.
- Ykhym- Jo stoi w drzwiach trzymając za rękę Toniego.- Nie przeszkadzamy.
- Jo, a dlaczego wujek Peeta zjada ciocię Katniss?- czuję, że Jo zaraz wybuchnie śmiechem, ja też ledwo się powstrzymuję.
- Widocznie jest bardzo głodny- dołącza do nich Haymitch.
- Ale zaraz będzie obiad- Tony patrzy na nas z wyrzutem.
- No to będę musiał obejść się smakiem- to mówiąc Peeta całuje mnie lekko w  czoło, po czym bierze na ręce Toniego i wesoło podrzuca. Młody śmieje się wniebogłosy,a Peeta czerpie z ich zabawy przyjemność. Wiem, że Peeta byłby dobrym ojcem, lecz nie rozmawialiśmy jeszcze na ten temat. Sama jeszcze nie wiem czy chcę mieć dzieci. Teraz na pewno nie, ale za rok, za dwa. Peeta prędzej, czy później poruszy ten temat.
- I gdzie wy się podziewacie?- z jadalni wydobywa się zniecierpliwiony głos Annie.
- Już idziemy- odpowiadamy wszyscy zgodnie.
 Stół jest pięknie nakryty i przyozdobiony kwiatami, na nim ląduje potrawka z jagnięciny, bułki z serem upieczone przez Peetę, a jako zakąska szaszłyki z łososia i jakiś jadalnych wodorostów. Całość prezentuje się wyśmienicie. Kiedy zapach tych łakoci uderza w moje nozdrza od razu napływa mi ślina do ust.
  To, że się najadłam do syta to za mało powiedziane, ja się po prostu przejadłam. Mimo to daję radę wstać, aby pomóc Annie przy zmywaniu. Ja z Annie myjemy naczynia,a Peeta starannie je wyciera. Haymitch usypia małego opowiadając mu bajki. W tej roli nie widziałam jeszcze naszego mentora. Muszę przyznać, że Haymitch nadawałby się do roli niańki. Pomijając fakt, że naraził swoją podopieczną na utratę życia, to z Tonim dogaduje się nieźle. Znalazł sobie przynajmniej choć na chwilę inne zajęcie od picia. Jo musiała odwiedzić jakiegoś pacjenta, więc siedzimy w kuchni tylko w trójkę. Nasze długie milczenie przerywa poważny głos Annie. Przypuszczam, że nie wróży on niczego dobrego.
- Muszę z wami poważnie porozmawiać- po tych słowach odkłada gąbkę, więc razem z Peetą idziemy w jej ślady.- Chodzi o Gale'a.- Wiem, że Peeta ma ochotę teraz wyjść i trzasnąć drzwiami, dlatego żeby dodać mu otuchy biorę jego dłoń zaplatając z moją.- Słuchajcie sprawa jest bardzo poważna, ponieważ Jo powiedziała mi co się stało od początku. To nie była łatwa rozmowa, ale konieczna. Nie chciałam z nią poruszać tego tematu, ale ona sama zaczęła, więc nie przerywałam. Tego dnia, gdy zniknęła, Gale przybiegł do niej krzycząc, że wie gdzie znajduje się Josh. Pobiegła za nim bez wahania. Zaprowadził ją do tej chatki i wtedy zaczął się zmieniać. Jego ciało się naprężyło, a tęczówki zniknęły za źrenicami. Jo chciała mu pomóc,a on ją uderzył. Właśnie wtedy zaczęło się jej piekło- przysłuchuję się uważnie analizując każde jej słowo.
- To znaczy?- pytam niepewnie, ponieważ mam wrażenie, że tylko ja nie wiem o co chodzi.
- Widzisz Katniss- tym razem zaczyna Peeta- będąc z Annie w Kapitolu, kiedy nas więziono i torturowano widzieliśmy dużo, za dużo.Istnieją dwa rodzaje osaczania. Jedno poprzez podanie jadu do żył tak też było w moim przypadku, a drugim sposobem jest wstrzyknięcie jadu do mózgu i to w podwójnej ilości. Zmiany są raczej nieodwracalne.
- Czyli Gale zrobił to nieświadomie? Po prostu nie był sobą- dociera do mnie teraz dlaczego był taki bezczelny i obleśny wobec mnie.
- Dokładnie- teraz kontynuuje Annie- pomyślałam, że zabrałabym Jo do czwórki na pół roku, by w tym samym czasie móc zamknąć Gale'a w jakimś specjalnym ośrodku. Nie stanowiłby już zagrożenia, a Jo czułaby się pewniej. Poza tym u nas w czwórce nie ma śniegu ani mrozu.
 Pół roku to szmat czasu, ale wiem, że nie ma wyjścia. To byłaby dobra terapia dla Jo,a my moglibyśmy nad tym co usłyszeliśmy od Annie trzeźwo pomyśleć.Wiem, że Jo z Annie będzie bezpieczna.Słyszę jak wchodzi do domu i przekręca zamek do drzwi.
- Cześć wszystkim- w głosie Jo słychać zmęczenie i wyczerpanie.
- Jo pozwól na chwilę- Peeta zaczyna lekko podniesionym tonem jaki zarezerwował dla Jo kiedy coś przeskrobie. Chyba wiem w co chce grać i nawet mu się udaje, bo Jo wchodzi do pokoju ze spuszczoną głową i przerażeniem wymalowanym na twarzy.Żal mi jej, ale pozwalam Peecie kontynuować.- A więc razem z Katniss uznaliśmy- tu zawiesza na chwilę głos, a ja się powstrzymuję, żeby się nie roześmiać- że pojedziesz razem z Annie do czwórki- ostatnie słowa wykrzykuje już z radością i swobodą w głosie, a Jo wyraźnie oddycha z ulgą.
- Mówisz poważnie?- Jo trawi to co przed chwilą usłyszała.
- Całkiem poważnie, ale pamiętaj za sześć godzin twój pociąg wyrusza, więc- Peeta w tym momencie przerzuca Jo przez ramię jak worek mąki- idziemy cię spakować.- To kolejna część naszego planu. Ponieważ Jo nie ma letnich ubrań, spakowałam jej moje, które dostałam od Cinny. Były przeznaczone na wielkie upały, a takich nie ma w dwunastce, za to w czwórce jest na odwrót. Kiedy słyszę rozgniewanie i zrezygnowanie, z powodu braku ubrań, w głosie Jo, wiem, że przyszła na mnie kolej. Wkraczam do jej pokoju z dwiema ogromnymi walizkami. Jo zaczyna piszczeć i śmiać się.
- Kocham was- mówiąc to rzuca nam się w ramiona, a ja wiem, że będzie to długie sześć miesięcy.

piątek, 16 maja 2014

Rozdział 36

 *Oczami Jo*

 Staję przed lustrem, analizując swoje ciało. Każda blizna przypomina mi kolejne etapy mojego życia. Blizna po oparzeniu przypomina mi o naszym domu w dwunastym dystrykcie, który nagle stanął w ogniu. Wciąż słyszę płacz mojego braciszka, powracający do mnie w najgorszych koszmarach. Widzę też pełno ran, zadrapań i siniaków z areny. W myślach widzę teraz Josha. Och, Josh. Czy on jeszcze żyje? Co teraz robi? O czym myśli? Może torturują go teraz, żeby powiedział jak uciekliśmy z areny, tak jak kiedyś Peetę. Czuję dziwne ukłucie w sercu. "Wróć, proszę", mówię do siebie samej. Kim ja tak naprawdę jestem? Kogo widzę w odbiciu w lustrze? Zdecydowanie nie jestem tą samą dawną, niewinną Jo.
  Pozbawiono mnie wszystkiego. Zabrano mi dom, rodzinę, wolność, Josha i...godność. To ostatnie nie zabrał mi Kapitol. Zrobiła to osoba, której nigdy bym o coś takiego nie posądzała. Widziałam jak zawsze polował razem z Katniss, Gale nigdy nie był delikatny, ale w życiu nie pomyślałam, że mógłby kogoś zgwałcić, pobić lub torturować. Nigdy, a już tym bardziej nie kogoś kogo znał, nie mnie.A jednak. Miał czelność porwać mnie i torturować bym obiecała mu, że przyprowadzę do niego Peetę, a wtedy on go zabije. Jak on może? Peeta, chociaż w głębi duszy nienawidzi Gale'a to nie powiedziałby o nim na głos takich rzeczy jakie wrzeszczał Gale na cały głos. Peeta zasługuję sto razy bardziej na Katniss niż Gale. Samo imię Gale przyprawia mnie teraz o mdłości.
  Do oczu zaczynają napływać mi łzy, przed oczami mam każdy fragment mojego życia. Zapominam o tym gdzie jestem, wiem jedynie że moje dalsze istnienie nie ma sensu. Przecież nie mam rodziny, jestem wrakiem. Wystarczy spojrzeć w lustro, nie zostało po mnie nic. Tracę panowanie nad ciałem, moje nogi prowadzą mnie w stronę okna, nie chcę ich powstrzymywać. Nie mam takiego zamiaru, wiem, iż one zaprowadza mnie gdzie trzeba.Gdy jestem przy oknie ,moje dłonie lądują na uchwycie okna i zamaszystym pociągnięciem je otwierają. Staję na parapecie, już wiem powinnam skoczyć. Nachylam się, zamykam oczy i już mam się puścić w dół, gdy nagle dobiega mnie krzyk.
- Jo, stój!

poniedziałek, 17 marca 2014

Rozdział 35

Wreszcie jest tylko mój, mamy teraz czas wyłącznie dla siebie. Peeta wyciąga z pieca świeże serowe bułeczki. Ich zapach jest kuszący, ale nie aż tak jak bardzo kusi mnie bliskość Peety. Tęsknię za ciepłem jego rozgrzanego od podniecenia ciała. Peeta podchodzi do mnie i obejmuje mnie w talii, zarzucam mu ręce na szyję. Pozwalam mu całować moją szyję, chociaż jestem wniebowzięta to taka rozkosz już mi nie wystarcza. Peeta chyba wyczuwa moje pragnienie, bo po chwili sadza mnie na blacie. Zaczyna całować mój dekolt, a rękę wsuwa pod moją zwiewną sukienkę. Uwielbiam ten delikatny dotyk jego dłoni, jego zapach i smak jego ust, które powędrowały aż do moich. Peeta zaczyna odpinać zamek mojej sukienki, a ja odpinam jego koszulę. Peeta zanosi mnie do sypialni. Pozbywamy się zbędnej garderoby. Peeta najpierw całuje mój brzuch, później dekolt, aż trafia na moje piersi. Nie umiem powstrzymać cichych jęków rozkoszy. Pieści moje ciało, czule je dotyka i całuje. Nagle gwałtownym ruchem rozchyla moje uda, równocześnie całując w usta. To połączenie brutalności z czułością sprawiło, że dalsze czekanie stało się niemożliwe.
– Wejdź we mnie teraz – prosiłam. Peeta się nie zawahał, zrobił to, jednocześnie całując mnie namiętnie. Prężyłam się, równocześnie napajając się każdą chwilą. Ruchy Peety były coraz szybsze i silniejsze. W końcu dopełniliśmy swego. Leżeliśmy nadzy, wtuleni w siebie i spełnieni.

niedziela, 9 marca 2014

Rozdział 34

 Na początek chcę bardzo, bardzo przeprosić za moją długą nieobecność, ale byłam chora, wczoraj miałam gości, bo dzisiaj mam urodziny i nie miałam czasu ;) Ale już jestem i obiecuję poprawę :)

 Razem z Peetą na zmianę opiekujemy się Jo. Zmieniamy swoje dyżury co tydzień, raz on siedzi przy niej całą noc, raz ja. Nasz obecny cel to wymówienie przez Jo jakiegokolwiek słowa. Cały dzień leży w łóżku, w nocy ma koszmary. Ale i tak jest dobrze, od diagnozy lekarza minął miesiąc, kiedy zjadła wszystko nie zwracając tego z powrotem, kolejne dwa miesiące to przyzwyczajanie do naszej obecności. Najwięcej czasu zajmuje jej wypowiedzenie słowa, krótkiego słowa. Powoli zapominam już ten wspanialy ton jej głosu. Zawsze, gdy się śmiała słyszałam w jej głosie leeką chrypę, która dodawała jej uroku. Prawie w ogóle uśmiech nie znikał jej z twarzy, wszędzie było jej pełno. Teraz... nie mam słów by opisać jej stan. Ze mną też jest coraz gorzej, nie daję rady. To wszystko jest ponad mnie. Z Peetą też jest o wiele gorzej. Nie pamiętam kiedy ostatnio spał. Cały dzień spędza w piekarni, a później całą noc przy Jo. I na odwrót. Ale nie tylko to jest problemem. Brakuje mi jego, brakuje mi ciepła jego ust i rozgrzewającego ciała. Po prostu chciałabym znowu poczuć go przy sobie, choćby na jeden dzień, jedną godzinę.
- Cześć skarbie - głos Haymitcha nie jest już taki wesoły jak dawniej, on też to przeżywa.- Pomyślałem, że z Peetą chcielibyście troche odpocząć, więc...- przerywa na chwilę by zobaczyć moja reakcję na jego słowa- zabieram Jo do siebie na weekend. I nie przyjmuję żadnego odmówienia- zaskoczył mnie, jednak mój mentor wie czego najbardziej potrzebuję. Ale z drugiej strony jest Jo. Nie mogę jej zostawić.
- Nie wiem co na to P...- chcę dokończyć, ale Haymitch mi przerywa.
- Peeta już się zgodził- mówi pełnym zadowolenia z siebie głosem, na pewno planował to już od dłuższego czasu. Stąd jego częste wizyty u nas. Chciał przyzwyczaić do siebie Jo.
- No cóż skoro Peeta się zgodził to nie mam wyboru.
  Może mój głos nie brzmiał przekonująco, ale naprawdę bardzo się cieszę. Mamy dla siebie całe dwa dni. Tylko on i ja... W mojej głowie zbierają się wspomnienia, nasz pierwszy raz, noc poślubna... Szybko jednak powracam do rzeczywistości. Najpierw Jo trzeba przetransportować tę parę domów dalej. Może się to wydawać banalnie proste. W końcu to tylko parę metrów, lecz Jo już do innego pomieszczenia w domu trudno zaciągnąć,a co dopiero do innego domu.

- Jo- zaczynam spokojnie, stojąc jeszcze w drzwiach jej pokoju.- Teraz cię spakuje- lekarz kazał nam tłumaczyć jej każdą czynność jaką w danej chwili wykonujemy- później pomogę ci się przebrać, a na końcu zabiorę cię do Haymitcha.

- Dobrze- w pierwszej chwili nie uwierzyłam. To niemożliwe. Powiedziała coś, szeptem, ale powiedziała.

piątek, 28 lutego 2014

Rozdział 33

Zaraz za Johanną wpadł zdyszany Peeta i Haymitch. Peeta spojrzał na Jo, a w jego oczach pojawiły się łzy. Po chwili spojrzał na mnie, później na Gale'a, potem znowu na mnie po czym zapytał:
- Czy to...- nie musiał dokańczać, wiem o co mu chodziło.
- Tak- z trudem te słowa przechodzą przez moje gardło.- To był Gale.
 To co za chwilę miało się wydarzyć było do przewidzenia. Gale powoli zaczynał przytomnieć, a kiedy całkiem się podniósł, na ziemię powalił go cios Peety. Celował prosto w twarz. Grymas na czerwonej od krwi twarzy Gale'a pokazywał jak mocny był zadany przez Peetę cios. Jakby tego było mało, Peeta skopał jeszcze parę razy Gale'a, a następnie wziął Jo na ręce i wróciliśmy do domu.

Wszyscy patrzą na mnie wyczekująco. Chcą żebym im wszystko opowiedziała. Sęk w tym, że ja nie potrafię. Tak na prawdę to nie wiem co tam się stało. Siedzieliśmy więc w milczeniu aż do przybycia psychologa. Johanna stwierdziła, że teraz tylko taki specjalista jest w stanie powiedzieć nam cokolwiek o stanie Jo. Lekarz przyszedł punktualnie. Wszedł do pokoju Jo, teraz pozostaje tylko czekać.
 Siedzi tam już trzy godziny. Czemu to tyle trwa? Już szykuję się żeby wejść sprawdzić czy Jo na pewno jest bezpieczna, kiedy pan psycholog wychodzi do nas z gotową diagnozą.
- To głęboka depresja.

poniedziałek, 24 lutego 2014

Rozdział 32

- Dawno się nie widzieliśmy- Gale zwrócił się do mnie obleśnym tonem.- Stęskniłaś się?
Nie mogłam słuchać tego jego bezczelnego i zarozumiałego tonu. Jak mogłam wcześniej tego nie zauważyć? Jak mogłam nie zauważyć jaki Gale jest naprawdę? Spoglądam na Jo, którą doprowadził do tego potwornego stanu. Jest przerażona, nie potrafi obrócić głowy w jego stronę i spojrzeć mu w twarz. Zastanawiam się czy oprócz bicia skrzywdził ją jeszcze bardziej. W mojej głowie panuje chaos. Muszę prowadzić grę na czasie, żeby Peeta zdążył z odsieczą.
- Katniss- Gale zaczął znowu swoja jatkę- dlaczego wybrałaś tego dupka?
- Nie mów tak o Peecie- zbulwersowałam się, bo teraz naprawdę przesadził.- Jak na razie dupkiem to jesteś ty- wykrzyczałam mu prawie prosto w twarz.- Peeta nikogo by nie skrzywdził.
- Nie bądź śmieszna- Gale zaczął się śmiać.- Ja nie zabijałem na arenie innych trybutów, to nie ja rzuciłem się na ciebie w trzynastce...- Gale zaczyna wymieniać.
- To nie Peeta zabił Prim- teraz to ja mu wchodzę w słowo- to nie on więził Jo i na pewno to nie jemu zależało na śmierci wszystkich kapitolińczyków.
- Teraz to wam nawet ten twój kochaś nie pomoże- Gale znowu zaczyna się śmiać. Nie wiem co go tak bawi. To, że wreszcie może się zemścić, czy może całkiem mu już odwala.- Jesteście teraz moje- powiedział to jeszcze obleśniej niż wcześniej. Jo zaczęła płakać i krzyczeć, tupała nogami,a kiedy podniósł rękę skuliła się w kącie jakby bała się, ze zaraz ją uderzy i krzyczała jeszcze głośniej.-Zamknij się nędzo!- teraz to mam ochotę wybuchnąć, jak on może do niej się tak zwracać. Patrzy na nas z pogardą, nienawiścią i wyższością. Jest pewny swojego zwycięstwa. Już chce mnie złapać za rękę żeby przykuć do ściany, ale pada powalony ciosem w tył głowy.
- Johanna!

niedziela, 23 lutego 2014

Rozdział 31

  Włóczę się pomiędzy drzewami w lesie obok dwunastego dystryktu. Jest ciemno, więc dla bezpieczeństwa w jednej ręce trzymam łuk, widoczność zapewnia mi latarka, którą mam na czole. Johanna miała genialny pomysł- wszyscy rozdzieliliśmy się i zaczęliśmy szukać Jo. Haymitch sprawdza w Wiosce Zwycięzców oraz w innych zakamarkach dwunastki,o których istnieniu dowiedziałam się zanim ruszyliśmy na poszukiwania.  Peeta szuka w miasteczku, a Johanna na Złożysku. Mi przypadł las, przeszukuję dokładnie każdą jaskinię, każde wzgórze, nie pomijając drzew i krzewów. Czuję zmęczenie, więc przysiadam na kamieniu. Siedzę na nim dobre pięć minut, kiedy czuję ciepły oddech na mojej skórze. Moje ciało mi mówi "odwróć się", ale instynkt podpowiada mi żebym uciekała. Nagle słyszę przeraźliwy ryk, zrywam się z kamienia i daję susa wprzód. Słyszę jak coś ogromnego zrywa się za mną, porykując od czasu do czasu.
 To niedźwiedzica, musiałam wtargnąć na jej teren, bo zapuściłam się naprawdę daleko. Próbuję w głowie poukładać jakiś sensowny plan, gdy przypominam sobie o starej chatce, w której kiedyś mieszkał jakiś starzec. Był bardzo dziwny i na początku się go bałam, lecz kiedy go poznałam bliżej okazał się być miłym staruszkiem, który częstował mnie często różnymi przetworami z jagód, poziomek czy jeżyn. O tej chatce wiedziałam tylko ja i Gale.
 Gdy jestem już blisko, przyśpieszam i wpadam na drzwi, prędko zamykając je za sobą. Usiłuję złapać oddech po wykańczającej gonitwie. Kiedy się uspokajam zaczynam rozglądać się po domku. Dziwi mnie i jednocześnie niepokoi zapalone światło. Chwytam łuk i podążam dalej. W salonie płomienie ognia wesoło tańczą w kominku, a w kuchni wszystko jest odkurzone i posprzątane. Dom wygląda na zamieszkały.  Zbliżam się do tajemniczych drzwi, nigdy ich tutaj nie zauważyłam. Ostrożnie je otwieram i schodzę do ciemnej piwnicy. Gdy już zeszłam postanowiłam przejść się wgłąb korytarza.
 Mijam drzwi różnych rozmiarów, kiedy przechodzę obok najmniejszych słyszę cichy jęk. Nie to niemożliwe... Próbuję się przysłuchać, przykładając ucho do drewnianych i spróchniałych drzwi. Słyszę jak ktoś płacze i chyba tupie nogami. Jeszcze raz tajemniczy jęk się powtarza. Postanawiam to sprawdzić. Chcę otworzyć drzwi, ale są zamknięte na klucz, jęki są coraz głośniejsze, a tupanie nogami coraz donośniejsze. Zdejmuję wsuwkę z włosów i zaczynam grzebać w zamku, po kwadransie uporczywej walki wreszcie udaje mi się otworzyć drzwi. Schylam się żeby wejść do środka.
 Pomieszczenie jest brudne, małe, a ze ścian sypie się tynk. W kącie dostrzegam jakąś szczupłą sylwetkę, podchodzę bliżej i postać, która wydawała z siebie tajemnicze jęki odwraca do mnie głowę. Nie mogę w to uwierzyć. W kącie leży przykuta łańcuchami  prawie bez ubrania, Jo. Ma rozciętą wargę, jest cała posiniaczona i trzęsie się z zimna. Jest w o wiele gorszym stanie niż po wyjściu z areny. Kiedy chcę do niej podejść odsuwa się ode mnie i chowa się jeszcze bardziej skulona. Co za drań mógł ją tak urządzić. Pochylam się nad nią i próbuję się do niej zbliżyć.
- Jo- zaczynam delikatnie.- To ja Katniss, nic ci nie zrobię, chcę cię tylko uwolnić.Ok? Zaraz będzie po wszystkim, zobaczysz- Jo moje słowa jednak nie uspokajają, wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej się w sobie skrywa. Wyciągam z kieszeni krótkofalówkę. Miałam jej użyć w sytuacji bardzo ważnej lub awaryjnej. Wciskam guzik i już po chwili słyszę przerażony głos Peety.
- Katniss? Kochanie, coś się stało?
- Tak Peeta, tylko spokojnie- staram się mówić głosem opanowanym by jeszcze bardziej go nie przerazić. - Znalazłam Jo...- zaczynam mu opowiadać wszystko ze szczegółami. Obiecał, że pojawi się jak najszybciej będzie mógł. Ja ponownie zaczynam walkę o zaufanie Jo. Po pół godzinie wreszcie udaje mi się ją uwolnić, ale ona nie rzuca mi się w ramiona tylko nadal zachowuje dystans. Omawiam z nią plan wydostania się stąd. Już mamy wychodzić kiedy wita mnie znajomy głos.
- Hej Kotna!

czwartek, 20 lutego 2014

Rozdział 30

 Za oknem spadł śnieg. Jo nie wychodzi z domu, ponieważ śnieg kojarzy jej się z areną. Peeta musiał zastawić jej okna ,jego pięknymi obrazami przedstawiającymi słoneczną plażę w czwórce, gdyż Jo przerażał mroźny widok zimy. W nocy budziła się z koszmarami i nie potrafiła zasnąć. Cudem namówiłam ją dzisiaj żeby wyszła na zewnątrz do swojego punktu medycznego. Wielu pacjentów skarżyło się na jej długą nieobecność. Teraz jest sezon na grypy i przeziębienia, więc Jo jest bardzo potrzebna jako jedyny lekarz w dwunastce.Właśnie przygotowuję obiad i czekam aż Peeta z Jo wrócą. Drzwi otwierają się na oścież, a do środka wpada chłód. W progu staje Peeta, cały ze śniegu, jego twarz rozpromienia ciepły uśmiech, który współgra z rumieńcami na policzkach pozostawionymi przez mróz. Obejmuje mnie i składa na moich ustach delikatny pocałunek. Całujemy się długo i coraz namiętniej, nie potrafię się od niego oderwać i smutno zrobiło mi się gdy Peeta nagle przestał. Już chce się o coś zapytać, kiedy do domu wpada Haymitch. Ostatnio często tak robi, dlatego zdążyłam przywyknąć. Oduczył się już kulturalnego pukania. Zdziwiło mnie jednak, że jest trzeźwy, ale za to chyba strasznie skacowany. Widzę jak łapie się za głowę nie umiejąc powstrzymać bólu.
- Gdzie Jo?- pyta tak cicho jakby miał zaraz stracić głos.
- Jeszcze nie wróciła- Peeta odpowiada mu przyglądając się badawczo.
- Jak to nie wróciła- Haymitch zaczął bardziej zdecydowanie i glośniej.- Przed chwilą byłem w punkcie medycznym i jej tam nie było- uśmiech znika z twarzy Peety, spogląda na mnie, a ja tylko daje mu znać wzruszeniem ramion, że nie mam pojęcia gdzie może być.- Znowu się pokłóciliście?
- Nie- tym razem ja mu odpowiadam.- Nawet jeśli to jest już późno, zawsze o tej porze wracała.

 Minęło pięć, może więcej godzin od niezapowiedzianej wizyty naszego mentora. Peeta chodzi wystraszony w kółko, Haymitch nalewa sobie kolejnego drinka, a ja zastanawiam się gdzie też ona się podziała. Ktoś puka do drzwi, zrywamy się natychmiast. Peeta biegnie otworzyć,ale po chwili wraca jeszcze bardziej zmartwiony i zawiedziony.
- To tylko Johanna- widzę jak jej smukła sylwetka wyłania się zza drzwi.
- O- Johanna spogląda na nas ze złością.- Ale przywitanie- tym razem kieruje wzrok na Peetę, który znowu zaczął nerwowo chodzić w tę i we w tę.- A wam co się stało?
- Jo zaginęła- Haymitch powiedział to z takim spokojem, jakby oznajmiał jej, że sąsiadka kupiła sobie psa. Nie ukrywam iż zdenerwowało mnie to.
- Jak to - Johanna spojrzała na nas z niepokojem, mam wrażenie, że ona wie coś więcej na ten temat niż my.

poniedziałek, 17 lutego 2014

Rozdział 29

Czwarty dystrykt jest przepiękny, a czas w nim spędzony po prostu bezcenny. Szkoda, że już opuszczamy to magiczne miejsce. Domek Finnicka znajduje się przy rozłożystej, piaszczystej plaży, widok z szerokich okien jego domu jest nieziemski. Codziennie Peeta zaprowadzał mnie na brzeg, aby zobaczyć zachód słońca. Uczucie, które mi przy tym towarzyszyło jest nie do opisania. Przypomniało mi się kiedy na arenie podczas 75. Głodowych Igrzysk uświadomiłam sobie jak bardzo go potrzebuje, jak chciałam go chronić.  Teraz jesteśmy bezpieczni, nikt na nas nie czyha i nie poluje. Nie znajdujemy się na pełnej wrogich trybutów, zmiechów czy pułapek arenie. Wreszcie mam go tylko dla siebie, Peeta jest wyłącznie mój.
 Każda nasza noc wyglądała tak samo, a za każdym razem była coraz to cudowniejsza. Zasypialiśmy nadzy wpół objęci, oświetleni wyłącznie światłem księżyca. Kocham go. Wiem to i jestem tego pewna, znalazłam swoje miejsce - przy nim. Wspominam miło te chwile spędzone razem z Peetą w czwórce, które raz po raz przeplatają się z wspomnieniami z areny. Siedzę tak na kanapie w naszym domu, w dwunastym dystrykcie, wspominam, ale te cudowne oraz odprężające chwile szybko przemijają, gdy w drzwiach zjawia się zdyszany Haymitch. Po jego wyrazie twarzy i nierównym oddechu poznaję, że musiał biec. Próbuje szybko złapać oddech, kiedy zwraca się do mnie i mruczy coś niewyraźnie.
- Katniss, widzieli go. On wrócił- przez chwilę zastanawiam się kto i przypominam sobie ten cień, tą dziwnie znajomą sylwetkę, którą dostrzegłam na weselu.W głowie mam tylko jedną odpowiedź,teraz tylko jedna myśl krąży mi po głowie "Gale".

niedziela, 16 lutego 2014

Rozdział 28

 Spaliśmy jeszcze pięć godzin, Peeta leży obok mnie już ubrany. Patrzy na mnie i uśmiecha się do mnie. Odwzajemniam mu tym samym. Chcę się podnieść jednak Peeta zabrania mi wstawać. Znika z naszej sypialni, a po chwili wraca z śniadaniem. Na tacy leżą trzy jeszcze ciepłe bułki z serem, świeże owoce i kubek gorącej czekolady.
- A ty?- pytam się go.
- Już jadłem- odpowiada.- Smacznego- delikatnie całuje mnie w czoło i znowu gdzieś znika. Jem tak szybko i łakomie, ponieważ nie mogę się powstrzymać. Wypieki Peety są niesamowicie dobre. Jeszcze raz spoglądam na obrączkę na mojej prawą dłoń, nie mogę ciągle w to uwierzyć. Teraz jestem Katniss Mellark. Uśmiecham się na tą myśl. Kończę jeść biorąc do ust ostatni kawałek bułki. Schodzę do kuchni żeby zanieść brudne naczynia. W kuchni zamiast Peety zastaję Jo, Johannę i Annie. Uśmiechają się do mnie podejrzanie po czym odzywa się Johanna.
- Przebieraj się szybko, my pozmywamy- nie dała nawet mi czasu na wyjaśnienia. Wbiegam po schodach na górę, biorę szybki prysznic i zakładam na siebie białą sukienkę w czarne grochy. Upinam włosy w kok i schodzę na dół.- Może być- po tych słowach Johanny, Annie i Jo wybuchają  śmiechem. Johanna ciągnie mnie za rękę, nie mam pojęcia gdzie mnie prowadzi. Po chwili orientuję się dokąd zmierza ta droga. Idziemy na dworzec. Kiedy dochodzimy zauważam, że Johanna wskazuje palcem na peron czwarty. Stamtąd wyjeżdżają pociągi do dystryktu czwartego. W tłumie zauważam Peetę i moją mamę. Peeta na mój widok się uśmiecha i macha w naszą stronę.
- Co się tu dzieje? - pytam zdezorientowana. Nasi goście mieli u nas zostać jeszcze tydzień.- Wyjeżdżacie?
- Skarbie oni nie- zza Peety nagle wyłania się Haymitch.- Ale wy tak.
- To będzie wasza podróż poślubna- Annie wręcza mi klucze. Spoglądam na nią pytająco. - Ten domek należał kiedyś do Finnicka.
- Dziękuję- przytulam się do Annie, a następnie żegnam się z wszystkimi. Na końcu żegnam się Jo.- Uważaj na siebie- mówię do niej z uśmiechem.
- Wy też uważajcie- Jo ściska jeszcze Peetę, po czym machając im po raz ostatni wsiadamy do pociągu.

sobota, 15 lutego 2014

Rozdział 27

  Peeta przysunął mnie do siebie i zaczął całować po szyi. Powoli całował każdy centymetr mojego ciała, przeszła mnie fala gorąca. Kiedy odnalazł moje usta, lekko podgryzł moją dolną wargę. Jego silne, a zarazem delikatne ręce powędrowały na zamek mojej sukienki. Rozpiął go, a następnie sam zdjął marynarkę. Zaczęłam rozpinać guziki jego koszuli, zrzucił ją z siebie i zrobił to samo z moją sukienką.Podniósł mnie tak jak po uroczystości ślubnej i wniósł do sypialni, delikatnie położył mnie na łóżku. Całował mój dekolt i zbliżał się do ust. Zdjęłam z niego spodnie, byliśmy teraz w samej bieliźnie. Jego namiętne pocałunki rozgrzewały całe moje ciało. Prawa ręka Peety powędrowała na zapięcie mojego biustonoszu, a lewa zsunęła ze mnie resztę bielizny. Ja także zsunęłam z niego bieliznę. Pocałunki Peety były coraz bardziej namiętne, przez moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz. Wtedy zaczęliśmy się kochać, najpierw powoli, a później coraz szybciej... Wydawaliśmy z siebie ciche, przepełnione rozkoszą jęki.
  Aż wreszcie leżeliśmy objęci, nadal nadzy, ale spełnieni. Obejmowały mnie ramiona, na które zawsze czekałam, które były gotowe chronić mnie za wszelka cenę. Tu czułam się najbezpieczniej, przy Peecie. To tu jest moje miejsce i zawsze tak pozostanie.
 Obudziłam się rano, nadal objęta przez Peetę. Spojrzałam na zegarek, była dopiero szósta rano. Wyślizgnęłam się z ramion Peety i położyłam się na nim. Obudziłam go delikatnym pocałunkiem. Peeta otworzył swoje piękne niebieskie oczy i uśmiechnął się do mnie.
- Dzień dobry pani Mellark- odwzajemniłam uśmiech. - Jak się spało?
- Wspaniale- odpowiedziałam mu tym samym pełnym udawanej powagi głosem.
 Peeta ponownie się uśmiechnął i zaczął mnie całować. Zrzucił mnie z siebie na łóżko tak, że teraz ja byłam na dole. Całował mnie tak samo namiętnie jak wczorajszej nocy. Znowu zaczęliśmy się kochać, tym razem szybciej i namiętniej. Nasze jęki były teraz głośniejsze, ale nie pozbawione rozkoszy. Chciałam ten moment zatrzymać na zawsze. Czułam ogromną przyjemność, nigdy nie było mi tak dobrze. Kochaliśmy się ponad godzinę, kiedy oboje zmęczeni i wyczerpani padliśmy na łóżko.

czwartek, 13 lutego 2014

Rozdział 26

Peeta podniósł mnie i wyniósł na zewnątrz, wszyscy bili nam brawo i składali życzenia. Chciałabym na zawsze zachować tą magiczną chwilę. W wiosce zwycięzców ma odbyć się wesele. Wszystko jest już przygotowane. Wszyscy świetnie bawią się przy muzyce. Haymitch o dziwo nie jest jeszcze pijany, Johanna podrywa różnych kolegów Peety, a Jo bawi się ze swoimi starymi znajomymi. Nareszcie przyszedł czas na wspólne krojenie tortu, Peeta naprawdę się postarał. Tort jest czteropiętrowy, całość przypomina moją suknię ślubną z 75.Głodowych Igrzysk., gdy powoli zamieniała się w strój kosogłosa. Każdy z gości był zachwycony.
   Kiedy zrobiło się ciemno, rozpaliliśmy ognisko. Siedzę teraz w objęciach Peety i patrzę jak płomienie ognia swobodnie tańczą, unosząc się w górę. Odwracam na chwilę wzrok i zauważam cień kogoś wysokiego i dobrze zbudowanego. Odkąd wyszliśmy z kościoła mam wrażenie, że ktoś nas obserwuje. Szybko jednak odpycham od siebie tą myśl, ponieważ zaczynamy pieczenie tostów. To wieloletnia tradycja naszego dystryktu. Oprócz tego Annie tez postanowiła wprowadzić trochę zabaw z jej dystryktu. naprawdę świetnie się bawię. Jo też jest zadowolona, chociaż wiem, że dla niej ta sytuacja nie jest taka prosta. Ona straciła na zawsze kogoś kogo kochała, a teraz widzi pełno zakochanych w sobie bez opamiętania par.    Zbliża się noc, mój były dom będzie do dyspozycji dziewczyn, a Haymitcha dla mężczyzn. W końcu każdy musi gdzieś spać. Ja i Peeta z kolei wchodzimy do naszego domu. Wiem, że to będzie najwspanialsza nas w moim życiu.
- Kocham cię- mówię mu prawie szeptem.
- Ja ciebie też- odpowiada- I obiecuję, że od dzisiaj będę ci to powtarzał codziennie.

wtorek, 11 lutego 2014

Rozdział 25

Jo przygotowała nam rano porządną kawę, ponieważ  w nocy nie zmrużyliśmy oka. Po  śniadaniu Peeta poszedł do Haymitcha, do naszego domu z kolei przyszła moja mama, Johanna, Annie, Effie i oczywiście Jo. Zaczęło się totalne szaleństwo, wszystkie biegały wokół mnie. Effie zrobiła mi makijaż, mama upięła mi włosy, Annie pomalowała paznokcie, Johanna wypielęgnowała brwi, a Jo nie umiała posiadać się z radości. Przyniosła trochę brokatu, który podkreślił mój delikatny makijaż i nadał mu ostrości. Muszę przyznać, że ich dzieło nie wygląda źle. Do ceremonii zostało jeszcze pół godziny, już mamy wychodzić kiedy zauważam, że nie ma z nami Jo.
- Widziałyście może Jo?- pytam lekko podenerwowana, bo co to za ślub bez pierwszej druhny.
- Spokojnie Katniss, poszła się przebrać- po krótkiej chwili odpowiada mi moja mama.
- Powiedziała, że nas dogoni- dodała Annie.

 Wszyscy weszli już do środka, czekałam na Jo, która miała wejść razem ze mną. Strasznie się denerwuję, z jednej strony bardzo chcę wyjść za Peetę, a z drugiej ogarnia mnie straszny stres. Rozglądam się nerwowo, w końcu dostrzegam Jo, która biegnie na bosaka w moją stronę. W rękach trzyma śliczne turkusowe balerinki.
- W tym cholerstwie nie da się biegać- zupełnie jakbym słyszała Johannę narzekającą na swoją stylistkę. Nie mogę powstrzymać uśmiechu, czuję, że stres lekko opadł.- To jak gotowa?- założyła baleriny po czym weszłyśmy do środka.
 Peeta stał ubrany w piękny czarny garnitur, spod niego wystawała biała koszula. Włosy miał delikatnie postawione na żelu, jego niebieskie oczy błyszczały w świetle wpadającym przez witraże. Stanęłam obok niego, wysłuchaliśmy krótkiego przemówienia, po którym mieliśmy złożyć sobie przysięgę.
- Ja Peeta, ślubuję ci Katniss zostać przy tobie nawet gdy nie będę miał sił wypowiedzieć twojego imienia, kiedy będzie zabierać cię choroba i gdy będziesz całkiem zdrowa. Kiedy będzie potrzeba oddać swoje życie za ciebie, odebrać każde cierpienie, wysuszyć i schować każą łzę, która nie będzie łzą szczęścia - Peeta pierwszy złożył przysięgę i wsunął na mój palec piękną złotą obrączkę. Teraz moja kolej.
- Ja Katniss, ślubuję tobie Peeta miłość, wierność ,wytrwałość i zrozumienie, w biedzie, w chorobie czy w smutku oraz obiecuję, że nie przestanę cię kochać, zawsze będę przy tobie póki śmierć nas nie rozłączy- tyle udało mi się napisać chociaż nie było to łatwe, teraz ja wsuwam na palec Peety obrączkę.
- "Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela"- z zamyśleń wyrywa mnie głos księdza- Więc pytam jeszcze raz- zwraca się w stronę Peety.- Czy ty Peeta Mellark chcesz wziąć Katniss za żonę?
- Tak- Peeta odwraca wzrok na mnie- chcę.
- A czy ty Katniss Everdeen chcesz wziąć Peetę za męża?
- Chcę.
- Tak więc w imieniu kościoła i prawa państwa Panem ogłaszam was mężem i żoną.

poniedziałek, 10 lutego 2014

Rozdział 24

Wszyscy w trójkę nie możemy spać. Siedzimy na kanapie i popijamy gorącą czekoladę kiedy nagle Peeta wpada na pomysł.
- Chodźcie na dach- pomyślałam, że żartuje. Obie miałyśmy jeszcze mokre włosy po myciu, a poza tym na dach o pierwszej w nocy? Przekonałam się jednak, że on mówi na poważnie.
- W sumie to nie taki zły pomysł- Jo się podniosła.- Ale jak się tam dostaniemy?
- Przez okno- Peeta uśmiechnął się do mnie czekając na moją reakcję.- To jak Katniss?
- Wy chyba oszaleliście- podsumowałam.
- Wiesz co Jo- Peeta udaje że mówi poważnym głosem- Katniss po prostu wymięka.
- Masz rację- to mówiąc zaczynają zmierzać w stronę strychu, gdzie znajduje się jedyne w tym domu okno na poddaszu. Wystraszyłam się, że naprawdę tam pójdą, więc ruszyłam za nimi. Weszłam na strych i zobaczyłam coś niewyobrażalnie wspaniałego. Ściany wyglądały jak jeden wielki panoramiczny obraz. Każda ściana przedstawiała las o innej porze roku. Zamiast starej skrzypiącej podłogi ziemie pokrywał miękki zielony dywan. Na środku stało wielkie tekturowe drzewo, na którym wisiały moje portrety namalowane przez Peetę.
- Wszystkiego najlepszego z okazji ślubu kochanie.

niedziela, 9 lutego 2014

Rozdział 23

Uroczystość będzie skromna, więc wesele urządzamy w naszym domu. W jadalni razem z Jo nakrywamy do stołu.
- Katniss przepraszam, że wam tak uciekłam. Naprawdę nie chciałam. Zauważyłam, że ten pociąg jedzie do 4 i przypomniałam sobie o Annie i o tym co zrobili mojej mamie- zawiesiła na chwilę głos- działałam instynktownie.
- Nie wiedziałam. Myślałam, że chciałaś zrobić nam na złość. Przepraszam.
- Och Katniss nie masz za co. Nie wiedziałaś,zresztą nie ważne, zamknijmy ten temat.
 Porozkładałyśmy całą zastawę, Peeta upiekł tort i właśnie zaczął go dekorować. Haymitch też nam pomógł, załatwił nam alkohol.W końcu to jego dziedzina, zna się na tym.Śliska Sae przygotowała nam różne potrawy. Teraz zabieramy się za pieczenie ciasta. Ja z Jo jesteśmy uczennicami, a Peeta nauczycielem. Słuchamy go bardzo uważnie, bo zaraz każda z nas będzie robiła inne ciasto. Peeta wręcza każdej z nas przepis i po paru minutach zaczynamy. Spoglądam w stronę Jo, ona z porównaniem ze mną świetnie sobie radzi. Jest już na etapie ugniatania ciasta. Ja natomiast dopiero łączę ze sobą składniki. Jo spogląda na mnie ukradkiem i zaczyna się śmiać. Peeta też patrzy w moją stronę i nie powstrzymuje uśmiechu.
- Co was tak bawi?
- Ty kochanie- odpowiada Peeta tym razem się już się śmiejąc. Nie mogłam się powstrzymać, więc rzuciłam w niego mąką.- Teraz to pożałujesz-odpowiedział również rzucając we mnie mąką. Rozpętała się prawdziwa wojna.Kuchnia była naszym pobojowiskiem. Jo nie oberwała ani razu, zaczęła się powoli usuwać z placu boju. Peeta  na to nie pozwolił. Przerzucił ją przez ramię i zaprowadził do kuchni, ja wysypałam na nią pozostałości mąki. Teraz rzucaliśmy wszystkim co wpadło nam w ręce. Zabawę przerwał nam Haymitch, który przyszedł by dostarczyć nam alkohol.
- A co tu się dzieje?- miał minę jakby zobaczył ufoludki.
- Piekliśmy ciasto- odpowiada za nas Jo.

Rozdział 22

Zauważam nadjeżdżający pociąg. Z Peetą obmyśliliśmy plan przeprosin. Widzę jak Jo niepewnie wysiada z pociągu, teraz pewnie jeszcze bardziej obawia się Peety. Zauważa mnie w tłumie.
- Nie ma go ze mną- uspakajam ją uśmiechając się pod nosem, ponieważ ta cała sytuacja mnie bawi. Ta sama Jo, która poluje na niedźwiedzie i inne bestie,obawia się łagodnego Peety, który nigdy nikogo nie krzywdzi. Jo po moich słowach poczuła się pewnie i śmiało ruszyła na przód. Gdy była już całkiem blisko mnie, uścisnęłam ją jak najmocniej umiałam. Teraz dopiero zdałam sobie sprawę jak bardzo się o nią martwiłam.
- Następnym razem jak będziesz sobie urządzać takie wycieczki to proszę powiadom nas wcześniej- oznajmiłam jej nadal mocno ją ściskając.
- Dobrze, dobrze, ale jeśli zaraz nie rozluźnisz uścisku to mnie udusisz- puściłam ją, bo faktycznie chyba lekko przesadziłam.
- Nie mam zamiaru cię udusić, ale mam zamiar cię gdzieś zaprowadzić.
- Skoro musisz- zawiązałam jej oczy przepaską i zaczęłam prowadzić do niespodzianki przygotowanej przez Peetę. Kiedy dochodzimy na miejsce rozwiązuję przepaskę. Znajdujemy się w punkcie medycznym należącym teraz do Jo. Chcieliśmy żeby miała jakieś zajęcie, a to jest dla niej wręcz idealne. Nie będzie się nudzić, będzie robiła to co kocha, a przede wszystkim nie będzie uciekać i będzie bezpieczna. Widzę jak rozgląda się teraz po pięknie urządzonym pomieszczeniu z najnowszym wyposażeniem oraz sprzętem medycznym. Jo bardzo cieszy ten widok,jednak mina rzednie jej gdy zauważa Peetę. Podchodzi do niej, obejmuje ją i mówi ciche, ledwie słyszalne przepraszam.
- Ja też cię przepraszam, tato- wiem, że tym razem  słowa Jo były szczere. Peeta też to wie, widzę jak po jego policzku spływają łzy. Prawnie to my jesteśmy teraz jej rodzicami, ponieważ ona jest niepełnoletnia i musi być pod opieką kogoś dorosłego. A my ją ,,adoptowaliśmy".Teraz oboje płakali, mnie też wzruszył ten widok.

 Wróciłam z Peetą do domu,Jo została w swoim punkcie medycznym. Przesiaduje tam codziennie, wraca przed zmierzchem i wychodzi po świcie. Już jutro odbędzie mój i Peety ślub, dlatego Jo obiecała wrócić dzisiaj wcześniej by pomóc mi w przygotowaniach.

sobota, 8 lutego 2014

Rozdział 21

Peeta przekracza próg domu pewny siebie.
- Dobra Jo, koniec żartów, przepraszamy. Teraz możesz wyjść-odpowiedziała mu cisza- Jo?
 Nigdzie jej nie było przetrząsnęliśmy każdy zakamarek domu. NIGDZIE. Zaparzyłam herbatę i usiedliśmy wszyscy w czwórkę na kanapie.
- Moja krew- po dłuższej chwili milczenia odezwała się Johanna śmiejąc się pod nosem.
- Tak cię to bawi- odezwał się poirytowany Peeta.
- O ile wiem to ty zacząłeś-odpowiedziała mu również kąśliwym tonem. Już chciałam się odezwać kiedy nagle zadzwonił telefon.
- Halo?- głos w telefonie wydawał mi się dziwnie znajomy.- Katniss to ja Annie.
- Cześć Annie, coś się stało?- zapytałam lekko przestraszona.
- Widzisz jest u mnie pewna osoba, o którą pewnie się teraz śmiertelnie martwicie- przez chwilę w słuchawce zapanowała cisza- Jo jest cała i zdrowa.

  Peeta odetchnął z ulgą, zresztą podobnie jak reszta. Annie obiecała dopilnować, aby Jo wróciła do nas jutro. Nie wiem jak jej się odwdzięczę. Po przekazaniu Haymitchowi, Johannie i Peecie tej wiadomości, wszyscy się rozeszli. Łącznie z Peetą, zastanawiam się co on takiego teraz robi. Mijają tak godziny, jest już środek nocy, więc zaczynam się trochę martwić. Leżę na łóżku i chyba zaraz zwariuję. Zbliża się piąta rano, Jo ma być ok. 13, ale gdzie jest Peeta? Wybija ósma, nie pamiętam żebym zasypiała, najwyraźniej zmęczenie dało się we znaki. Obracam się na drugi bok i zauważam Peetę. Kamień spada mi z serca.
- Można wiedzieć,gdzie szlajałeś się całą noc?- pytam go z taką wściekłością jakiej jeszcze w swoim głosie nie słyszałam.
- Przygotowałem niespodziankę dla Jo-odpowiedział dumny z siebie.- Z resztą później się wszystkiego dowiesz.

_________________________
 Przepraszam wiem, że miałam wstawić wczoraj, ale nie miałam internetu :( 

piątek, 7 lutego 2014

Rozdział 20

  Jo ciągnie mnie za rękę do kolejnego sklepu. Obeszłyśmy już 10 sklepów z butami, 8 z biżuterią i co najmniej z 15 sklepów z sukniami ślubnymi. Jo zna Kapitol jak własną kieszeń, ale nadal jest tu poszukiwana. Dlatego pożyczyłyśmy dla niej o trzy rozmiary większą bluzę Peety. Muszę przyznać, że śmiesznie wygląda w jego szarej bluzie z kapturem naciągniętym na głowę. Przymierzyłam już dziesiątki sukienek, jedna nawet mi się spodobała. Nasz plan na teraz był następujący odbieramy moją sukienkę, idziemy coś zjeść, a następnie wracamy do domu. Po drodze mijamy sklep Tigris, wracają wszystkie wspomnienia, rozmowa Gale'a i Peety, pomoc Tigris. Nawet nie zauważam kiedy dochodzimy na miejsce. Pani ekspedientka podaje mi torbę z moją suknią po czym żegna nas uśmiechem. Gdy wychodzę ze sklepu natychmiast zauważam restaurację. Jestem tak głodna, że tym razem to ja ciągnę Jo. Ku mojemu zdziwieniu ona stawia opór.
- Co się stało? - pytam ją zdziwiona.
- Nic...znam lepszą restaurację- wiedziałam, że kręci, bo po rewolucji została tylko jedna czynna restauracja w Kapitolu.
- Jo, wiem, że kłamiesz. Powiedz prawdę, proszę.
- Mieszkałam obok tej restauracji i...
- Nie musisz kończyć- przytuliłam ją do siebie.- Może odpuśćmy sobie obiad. Peeta na pewno przygotuje nam coś pysznego.
- Tobie na pewno, ale mnie pewnie chce otruć. Nie dość, że go zraniłam to teraz jakby nigdy nic biorę sobie jego bluzę- zaczynam się śmiać, Jo nadal myśli, że Peeta jej nie wybaczy i za wszelka cenę próbuje omijać go szerokim łukiem.

  Nasz pociąg dojeżdża już na stację w dwunastce. Wysiadamy, a wtedy dostrzegam Peetę, patrzę na Jo. Ona tez już go zauważyła. Chce się odwrócić, żeby tylko go nie spotkać, ale zatrzymuję ją ręką.
- Cześć dziewczyny, jak podróż?- wita nas po czym spogląda na Jo i się uśmiecha. Wiem co go tak rozbawiło, bo gdy Haymitch do nas podchodzi nie kryje rozbawienia.
- Fajna bluza Jo- Haymitch mówi to przez śmiech. Co mnie nie dziwi, ponieważ zadrapana twarz Jo plus za duża na nią bluza Peety w połączeniu wygląda jak więzień, który nawiał. Jo jednak to nie śmieszy, cała się gotuje. Mam poczucie jakby zaraz miała eksplodować. Przechodzi najgorszy etap w dojrzewaniu czyli bunt. Na domiar złego Johanna także zapragnęła nas powitać.
- O matko! Katniss. kogo ty tu przywiozłaś? Miałaś jechać po suknię, a nie po zbiega z więzienia- wszyscy wybuchają śmiechem oprócz mnie i Jo, spoglądam karcąco na nich, lecz przestają dopiero kiedy pociąg odjeżdża.
- Dobrze, to możemy już iść? - Peeta pyta nadal się uśmiechając. Odwracam się, ale w miejscu gdzie stała Jo już jej nie było.
- Jo? Jo! JO!- zaczęliśmy krzyczeć i nerwowo się rozglądać.
- Widzicie, z nią jest tak cały czas. Gorzej niż z małym dzieckiem- podsumował Peeta i wskazał nam ręką,
żebyśmy szli do domu.- Nie ma sensu jej szukać, zna drogę, a teraz na pewno się nam nie pokaże.

__________________________
jeszcze dzisiaj coś wstawię, tak jak obiecałam, ale później teraz nie mam czasu;) 

czwartek, 6 lutego 2014

Rozdział 19

  Jeszcze parę tygodni temu myślałam, że nie ma trudniejszego zadania niż wychowanie dzieci, myliłam się. Trzymanie Jo w domu jest trudne, a zakazanie jej wychodzenia z łóżka jeszcze trudniejsze. Dzisiaj rano chciałam jej zrobić niespodziankę i zaprosić ją na zakupy przedślubne w przyszłym tygodniu, ale nie było jej jeszcze w kuchni. Poszłam do pokoju Jo, nie zastałam tam żywej duszy. Po piętnastu minutach zaczęłam się denerwować, więc obeszłam cały dom w jej poszukiwaniu. Minęła godzina, ktoś wszedł do domu.
- Jo tym razem przeholowałaś- zaczęłam, lecz zamiast Jo zastałam Peetę.
- Gdzie jest Jo?- zapytał nadal się uśmiechając.- Jeszcze śpi...
- Peeta, Jo nie ma w domu.
- No pięknie znowu to zrobiła. Niech no tylko wróci- ma rację ta sytuacja powtarza się już zbyt często, a lekarz sam powiedział, że powinna leżeć i wypoczywać. Ona ma to kompletnie gdzieś. Wiem ile przeszła, lecz jakieś granice muszą być,my je wyznaczyliśmy, a ona właśnie je przekroczyła. Usiedliśmy na kanapie i czekaliśmy, to taka nasza nowa strategia. Jo przyszła po pół godzinie, cała w błocie i zadrapaniami na twarzy. Chciałam podbiec, zapytać się co się stało, ale Peeta mnie powstrzymał.
- Ups, chyba się wkopałam- wiedziała, że ma przechlapane.
- To chyba za mało powiedziane- Peeta miał głos jak 40-letni ojciec, który zaczął poważną rozmowę z córką.- Czy my za dużo wymagamy, miałaś nie wychodzić z domu przez jeszcze parę dni. Tak zalecił lekarz, a ty wymykasz się gdzieś świtem . Moje pytanie brzmi, gdzie?
- Do lasu, na polowanie- Jo nigdy nas nie okłamywała, nie potrafiła.
- Zwariowałaś- głos Peety był bardziej stanowczy i ostry, ale nie był podniesiony.- A gdyby coś ci się stało? Matko, Jo my się o ciebie martwimy.
- Coś jeszcze, tato- powiedziała to bardzo kąśliwie, zraniła Peetę odpowiadając mu w ten sposób.
- Jo to było nie fair wobec Peety, on się ...-Jo mi przerwała.
- Katniss, a co jest fair- jej ton był teraz bardziej pretensjonalny niż złośliwy.- bo na pewno nie jest fair trzymanie mnie w zamknięciu- wbiegła do swojego pokoju trzaskając drzwiami. Nie mamy prawa jej rozkazywać, to prawda. To nie my jesteśmy jej rodzicami.
- Porozmawiam z nią- po krótkiej chwili milczenia odezwałam się do Peety.

  W jej pokoju panował spokój i cisza. Jasnofioletowe ściany w pełni uzupełniały to wnętrze. Jo siedziała na szerokim parapecie. Nogi miała podkurczone, wyglądała tak niewinnie. Gdy podeszłam bliżej, zauważyłam, że płacze. Usiadłam obok niej.
- Co ja mam mu teraz powiedzieć, przecież on mi nie wybaczy. Sama sobie tego nie potrafię wybaczyć- Jo zaczęła załamanym głosem od czasu do czasu pociągając nosem.
- Jo oszalałaś, on tylko czeka aż przyjdziesz do niego i rzucisz mu się na szyję. Peeta się po prostu martwi, to wszystko.
- Gniewasz się na mnie ?
- Nie, nie potrafiłabym- objęłam ją i pozwoliłam by oparła się o mnie-córeczko- Jo zaczęła się śmiać.- A i mam jeszcze jedno pytanie. Czy jako moja pierwsza druhna zechciałabyś wybrać się ze mną na zakupy?

_____________________________

wedle waszego życzenia 14.02. pojawi się specjalna notka, jeśli macie jeszcze jakieś życzenia chętnie je spełnię :*

środa, 5 lutego 2014

Rozdział 18

- Josh, mamo!!!- Jo zaczęła drzeć się w niebo głosy. Peeta zaczął ją uspokajać, ale ona się jeszcze nie przebudziła, więc nie była do końca świadoma tego co się wokół niej dzieje. Od jej znalezienia minęło pół miesiąca. Razem z Peetą siedzimy przy niej dzień i noc. Haymitch zażądał żebyśmy ustalili dyżury, bo inaczej będziemy zasypiać na stojąco. Teraz wiem, że miał rację. Jestem wykończona, jeśli zajmowanie się osobą nieprzytomną jest takie wyczerpujące, to wolę nie wiedzieć ile trudu sprawia wychowanie dziecka.
- Idź się połóż, ja teraz przy niej posiedzę- chociaż głos Peety jest troskliwy i czuły jak zawsze, wyczuwam jednak pewną zmianę, to zmęczenie, dla niego to też jest trudna sytuacja, więc nie protestuję. Już mam wychodzić kiedy Jo odzywa się.
- Peeta, Katniss- mówi z niedowierzaniem i wyczerpaniem w głosie.- Gdzie ja jestem? Gdzie jest Josh? Katniss, gdzie on jest?- jej głos robi się bardziej niepewny i przestraszony.
- Cii- Peeta nie przestaje odgarniać jej kosmyków włosów z czoła- Przykro mi,ale nie znaleźliśmy go. Musisz teraz wypoczywać, leż spokojnie- choć jego głos bardziej opiekuńczy i przekonywujący nie mógł być, Jo nadal była wstrząśnięta.- Jesteś u nas w domu, mama Katniss cię operowała, musiała wyciąć ci przepuklinę...- zaczął opisywać Jo jej sytuację, przez ten czas się uspokoiła i uważnie go słuchała, gdy skończył zaczęła znowu mówić, tym razem spokojniej.
- Chciałam uciec z mamą, wiedziałam, że mamy ja i Josh przechlapane. On miał pójść po jego rodzinę, a ja po mamę. Kiedy przyszłam do domu- przerwała, głos powoli zaczął jej się załamywać, a z oczu popłynęły łzy-ona leżała martwa, zimna jak lód. Jakiś strażnik pokoju ją zastrzelił. Wiem, że rodzinę Josha spotkało to samo. Zaczęłam uciekać, biec przed siebie. Zapomniałam o nim,byłam tak zszokowana, że zapomniałam. Pamiętam tylko to, że w pewnym momencie się potknęłam i uderzyłam głową o ostry kamień. Dalej widzę ciemność. Nic...pustka, kompletna nicość.
- Nie wiedzieliśmy- Peeta ma łzy w oczach, on też stracił rodzinę, więc wie co ona czuje. Ja straciłam Prim. lecz mam  jeszcze mamę i Peetę.
- Pamiętaj, że masz nas- chyba po raz pierwszy wiedziałam co powiedzieć. Przypomniał mi się list i słowa Jo ,, Kocham Was".
- To jak na ciebie mam mówić Katniss- zaczęła żartobliwym tonem- Everdeen czy Mellark?
- Jeszcze Everdeen, czekaliśmy na ciebie,bo co to za ślub bez pierwszej druhny- uśmiechnęłam się do niej.
- Naprawdę. Ale się cieszę.
- To ucieszysz się jeszcze bardziej- zaczął tajemniczym głosem Peeta- od tej pory nasz dom to twój dom,a to twój nowy pokój.
- Jesteście nie do zastąpienia- wybuchnęła radością, aż miło było popatrzeć na taką odmianę.- Może jeszcze mi powiecie, że mam do was mówić mamo i tato- powiedziała żartobliwie, więc Peeta odpowiedział jej tym samym.
- No jakiś szacunek w końcu nam się należy- śmialiśmy się bez końca. Zupełnie zapomniałam o zmęczeniu. Cieszyłam się, że wszystko zaczyna się układać.

Rozdział 17

 Krew spływała po jej bladej cerze. Skóra była tak popękana z mrozu, że krew lała się z niej strumieniami. Leżała nieprzytomna, odwodniona, zmarznięta, wygłodzona, półmartwa i cała pokryta ranami(w niektóre wdało się już zakażenie)na naszym stole kuchennym. Jej piękne długie blond włosy były całe pokryte brudem areny. Moja mama badała dokładnie każdy centymetr jej ciała, chciała nas od niej odgonić, ale ja już jej nie zostawię, nie zostawię Jo już nigdy. Trzymałam ją za rękę tak jakby miała za chwilę zniknąć, Peeta chodził nerwowo po kuchni, a Haymitch opowiadał nam jak ją znalazł, a właściwie to jak ocalił jej życie.
- Szedłem sobie w stronę lasu, oglądając po drodze wyniszczały Kapitol wtedy coś mignęło mi przed oczami, to ta kapsuła, w której posyłaliście jej pożywienie gdy była na arenie. Podbiegłem by zobaczyć co tam się znajduje. Zobaczyłem ją, leżała bezwładnie...- przerwał zaczerpnął powietrza i kontynuował- rozejrzałem się po okolicy, ale go nie było. Przykro mi skarbie- wiem co ma na myśli Josh zniknął,jeśli nie było go przy Jo musiało mu się coś stać. Przed oczami miałam obraz Jo śmiejącej się, później strasznie przestraszonej, a w końcu jej list. Łzy same napływają mi do oczu. Ciszę przerywa diagnoza mamy.
- No cóż, Katniss będę szczera, nie wygląda to najlepiej. Oprócz poważnego odmrożenia kończyn, przemarznięcia, odwodnienia, wychudzonego ciała, otwartych, rozległych ran, paru złamań jest jeszcze przepuklina, musiała dźwigać coś bardzo ciężkiego.
- No tak dźwigała 55 kg Josha- Peeta wtrącił, bo ja nie potrafiłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
- Będę musiała ją operować, więc musicie opuścić to pomieszczenie- odparła i ręką wskazała drzwi.
  Haymitch odciągnął mnie stamtąd dlatego teraz tkwię w salonie. Wiem, że moja mama jest profesjonalistką, lecz co z tego. Po czterech, a może pięciu godzinach otwierają się drzwi,mama daje znać, że wszystko przebiegło bez żadnych komplikacji. Peeta zanosi Jo na górę do łazienki gdzie obmywamy ją z brudu i odkażamy rany. Mama zszywa te większe, na resztę kładzie jakieś liście. Wstrzykuje jej antybiotyk. Peeta ponownie bierze Jo na ręce tym razem idzie z nią do pokoju gościnnego, w którym mamy dodatkowe łóżko. Zmieniam jej ubranie na świeże, po czym mama podłącza kroplówkę i specjalną aparaturę. Wreszcie zostajemy z nią sami. Mimo tego co przeszła nadal na jej twarzy dostrzegam tą samą Jo, jaką poznałam.

wtorek, 4 lutego 2014

Rozdział 16

 Patrzę za okno jak Kapitol coraz bardziej się oddala. Myślami wracam do chwili kiedy padło zasilanie, myślę o tym jak Haymitch wbiegł przerażony i wręcz prawie wykrzyczał ,, Katniss, Peeta za mną bez dyskusji. Inaczej będziecie mieli kłopoty i to nie ze mną". Jo i Josh uciekli, udało im się, przerwano transmisje. Nikt poza nimi nie przeżył. A może oni już też nie żyją, przecież są teraz ścigani przez Kapitol. Peeta zamknął się w osobnym przedziale, nikogo nie wpuszcza, nawet mnie. Wcale mu nie dziwię się to wszystko to moja sprawka: mój głos za odbyciem się igrzysk, narażenie Jo i Josha na niebezpieczeństwo poprzez mój plan ucieczki, teraz sami musimy uciekać żeby nie było na nas, ale to przeze mnie, więc po co mam się kryć. Należy mi się, nie Jo ani nie Joshowi tylko mi.

 Kilka godzin później siedzimy już w bezpiecznym domu, dwunastym dystrykcie. Pierwszy tydzień po powrocie był najgorszy. Peeta w ogóle się do mnie nie odezwał, znikał gdzieś na całe dnie. Przyjechała nawet moja mama, ponieważ nasz kochany mentor powiadomił ją o moim załamaniu nerwowym. W sumie to chyba nawet się cieszę, że jest tu ze mną od tygodni z nikim nie rozmawiałam. Nic specjalnego się działo przez ostatni czas, zero wieści o Jo, minął już miesiąc.
- Katniss, przepraszam jeśli coś zrobiłem nie tak, ale nie zniosę dłużej już tej ciszy. Przepraszam- Peeta od miesiąca wreszcie się do mnie odezwał tym swoim czułym i całym przepełnionym troską głosem.
- Ja zła?To ty mnie unikasz- powiedziałam lekko pretensjonalnym tonem.
- Bo myślałam, że masz mi za złe...
- Co mam mieć ci za złe- przerwałam mu, bo naprawdę nie rozumiem jak on mógł tak pomyśleć.- Nigdy mnie nie zraniłeś, a ja? To ty powinieneś mnie potępiać nie ja ciebie.
- Katniss wiesz, że to nieprawda.
- Ty jesteś tym lepszym, zawsze byłeś- chciałam kontynuować, ale uciszył mnie najskuteczniej jak mógł. Złożył na moich ustach delikatny, ale przepełniony miłością pocałunek. Nie chciałam tego kończyć, więc odwzajemniłam go, a nasze wargi ani na moment nie przestały się ze sobą stykać. Znowu czułam się bezpiecznie, odzyskałam to co myślałam, że straciłam.
- Kocham cię-wyszeptałam mu do ucha, chciał odpowiedzieć, lecz ktoś zaczął walić z całych sił w drzwi. Wystraszyłam się, ale po chwili usłyszałam dobiegający stamtąd głos.
- Otwórzcie szybko- to Haymitch, cały zdyszany. Peeta podbiegł do drzwi aby mu otworzyć.Nagle wrzasnął z przerażenia, a kiedy weszli do środka wiedziałam już dlaczego.

poniedziałek, 3 lutego 2014

Rozdział 15

Haymitch i Johanna siedzą naprzeciwko mnie i Peety w naszym penthausie. Wszyscy patrzą na mnie wyczekująco, w końcu to ja ich tutaj zwołałam.
- A więc obmyśliłam plan wydostania Jo i Josha z areny.
- Skarbie chyba nie chcesz wzniecać kolejnej rewolucji- Haymitch dodał złośliwie, chciał kontynuować, ale Peeta dał mu wyraźny sygnał, że to nie jest najlepszy pomysł.
- Ludzie w Kapitolu są na to za głupi...-Johanna chciała kontynuować, lecz tym razem to ja jej przerwałam.
- Czy mogę dokończyć  moją wypowiedź?- zadałam to pytanie lekko poirytowanym głosem, po którym zapadła cisza.- A więc obmyśliłam szczegółowy plan nie mówię, że jest łatwy w realizacji, lecz to jedyny sposób by się wydostać z areny-przerwałam aby sprawdzić czy wszyscy mnie słuchają i ciągnęłam dalej.- Będą musieli dostać się na granicę areny, tam wyciąć i zostawić swoje lokalizatory,a następnie przejść na drugą stronę gór. Dalej będą musieli zrobić podkop.
- W porządku a jaka jest w takim razie nasza rola?- Johanna zapytała wyczekującym głosem.
- Najważniejsze to utrzymać ich przy życiu, wysyłać wskazówki i niezbędne im przedmioty.
- To będzie trudne, niemożliwe do wykonania, ale w sumie- Haymitch zamyślił się chwilę- innej opcji nie ma, a do stracenia też mało. Ja w to wchodzę, a ty Johanno?
- Jasne. Polubiłam ich, więc każda próba ratowania im życia będzie dla mnie przyjemnością.

Wysłałam im pierwsze wskazówki, postępowali według planu. Wędrówka przebiegała bez zbędnych komplikacji. Gdy zbliżali się już do celu wysłałam im spadochron z apteczką, ponieważ rana po usunięciu lokalizatora w takich warunkach może być niebezpieczna, a nawet zagrażać ich życiu. Jednak nie przejmowałam się tym, bo wiedziałam, że Jo jako lekarz na pewno sobie poradzi. Swoje lokalizatory zostawili w jaskini i to tam teraz organizatorzy będą wysyłali zmiechy. Najgorsze przed nimi, góry osiągają wysokość ponad 2000 m.n.p.m. Na dodatek całe są oblodzone. Cudem udaje nam się wysłać im kilofy. Teraz są zdani sami na siebie.
 Kładę się spać, Peeta ledwie mnie do tego przekonuje, ale wiem, że cały czas obserwuje sytuacje na arenie, więc mogę być spokojna. Przed Jo i Joshem bardzo długa wspinaczka, a przede mną strasznie długa noc.

Znowu jestem na Ćwierćwieczu Poskromienia, mgła zbliża się z daleka, ale tym razem jestem tylko z Peetą. Chcę go obudzić, wrzeszczę do niego żeby się ruszył, pochylam się nad nim, a on przestał oddychać. Próbuję robić mu masaż serca, ale to nic nie daje. Mgła pochłania mnie i jego. Właśnie wtedy przebudzam się cała zalana potem.
- Katniss, Josh spadł i złamał nogę. Jo chwilowo radzi sobie z zaistniałą sytuacją, ale chociaż pada ze zmęczenia to zaczęła go wciągać na górę, bo jak to określiła ,, nie chce nas zawieść". Sama naraża się teraz na wielkie niebezpieczeństwo, ale nie chce mnie słuchać. Musisz przemówić jej do rozumu.
 Wybiegłam z pokoju do sali z innymi mentorami, ale przypomniało mi się, że na granicy nie ma kamer, jedyny kontakt z nimi mamy za pomocą małej kamerki, którą im wysłaliśmy. Odtworzyłam nagranie, widok spadającego Josha był przerażający, a usztywnianie jego nogi i nastawianie kości tez nie należało do ciekawych zjawisk. Jo zarzuciła go sobie na plecy, a wcześniej go uspała żeby nie mógł protestować. Nagranie się zacięło i musiałam czekać 4 godziny aż wreszcie puściłam nagranie z ich obecnego położenia. Nie wiem jak ona to zrobiła,lecz byli na szczycie. Powoli zaczynali schodzić na dół, Josh się już obudził, podpierał się z jednej strony kijkiem, a z drugiej kilofem.Właśnie wtedy jak na złość musiało paść zasilanie.

niedziela, 2 lutego 2014

Rozdział 14

Kochani! 
Wiem, że jeśli teraz czytacie ten list to zapewne nie śpicie, zapewniam Was, iż każdy potrzebuje snu nawet mentorzy. dlatego poprosiłam Haymitcha i Joahanne o to by Was wyganiali do łóżek. Jednak nie piszę tego listu po to by Was o tym poinformować, ale po to żebyście wiedzieli ile dla mnie znaczycie, zarówno Ty Katniss jak i Peeta. Katniss kocham cię jak siostrę, przykro mi z powodu tego jaki los Cię spotkał. Chcę Cię przeprosić i Ci podziękować. Zrobiłaś dla mnie naprawdę wiele, byłaś nie tylko nauczycielem, ale też przyjaciółką, podparciem jakiego potrzebowałam.Dziękuję. Peeta Ty byłeś, jesteś i będziesz dla mnie nie jak starszy brat, ale jak ojciec, którego tak naprawdę nigdy nie miałam. Opiekuj się Katniss, nie pozwól by miała koszmary. Po prostu nadal ją tak mocno kochaj. Będziecie wspaniałymi rodzicami. Jeśli coś mi się stanie nie macie ABSOLUTNIE mnie opłakiwać, nie chcę żeby ktoś się smucił i denerwował przeze mnie. Wasz ślub ma się odbyć bez względu na to co mnie spotka. Pogodziłam się już z moją śmiercią, więc nie próbujcie mnie wyciągać z areny jeśli przez to macie mieć kłopoty. Pozdrawiam i całuję. Wasza Jo.
P.S. Kocham Was! 

 Oczy mam opuchnięte po płaczu, Peeta też nie hamował łez. Nigdy nie widziałam go takiego zdenerwowanego, a zarazem wzruszonego. List Jo jest teraz jedyną pamiątką po niej...Zresztą co ja gadam muszę ich wyciągnąć jak najszybciej. W głowie obmyślam wszystkie możliwe opcje. Poduszkowiec odpada, Haymitch mówił też, że po tym jak zniszczyłam arenę przestali używać pola siłowego, dlatego granicę wyznaczają góry... Góry. Chcę krzyczeć na cały głos. Mam plan, jestem tak podekscytowana, że nie pamiętam nawet kiedy zasypiam.

Rozdział 13

60,59,58...50

Zaczyna się odliczanie, Peeta obejmuje mnie w talii i podtrzymuje pewnie obawia się, że zemdleję. Stoimy w wielkim, przestronnym i jasnym pomieszczeniu przeznaczonym dla mentorów oraz sponsorów. Wpatrujemy się w wielki ekran, na którym transmitowane są igrzyska.

 40,39,38...30

Odszukuję wzrokiem Jo i widzę w jej oczach to samo co w oczach innych trybutów-szok i niedowierzanie. Arena to jeden wielki zaśnieżony Kapitol otoczony lasem.Granicę areny wyznaczają strzeliste i wysokie góry całe pokryte lodem oraz grubą warstwą śniegu. Róg obfitości znajduje się pośrodku sadzawki o promieniu 10 metrów. Temperatura sięga około 25 stopni mrozu, a jest dopiero południe.

 20,19,18...10

Końcowe odliczanie,  coraz bardziej się denerwuję. Czuję zimno, ogromne zimno zupełnie jakbym to ja była tam na arenie.

 10,9,8,7,6,5,4,3,2,1...Gong

Josh wystartował natychmiast, biegł dzielnie przed siebie mimo śniegu i mrozu jaki go otaczał. Jo sięgnęła po parę noży, które dosłownie były na wyciągnięcie ręki, wspięła się na dach jakiejś altany i wzrokiem zaczęła wodzić nerwowo szukając Josha. Dostrzegła go jednak bez problemu, gdyż mocno wysunął się na prowadzenie. Słychać było już pierwsze wystrzały armaty. Pierwsze poległy dzieci, które nawet nie zeszły z tarczy. Rzeź powoli dobiegała końca, teraz wszyscy skupili uwagę na Joshu. Serce prawie mi stanęło, kiedy nagle jakaś dziewczyna rzuciła się na niego. Wystarczyła sekunda,a napastniczka  leżała już na wpół martwa krztusząc się własną krwią. Celny strzał pomyślałam i kamery zwróciły się teraz w stronę Jo, która szykowała kolejny nóż. I bach chłopak celujący z łuku w Josha nie żyje. Teraz jednak czeka na niego większa przeszkoda, musi przebiec 10 metrów na lodzie, starając się by ten nie pękł. Jo nerwowo przygryza wargę nadal bacznie obserwując otoczenie. Odwraca się do tyłu i widzi umięśnionego chłopaka ( tego,którego się obawiałam) zmierzającego ku niej z toporem. Zamachuje się, ciśnie nożem, a chłopak robi unik przez co nóż trafia go w rękę, a to jedynie go spowalnia. Na szczęście Josh dotarł już do rogu obfitości,a umięśniony chłopak daruje sobie dalszą walkę, ponieważ jego sojuszniczka potrzebuje pomocy.

Uciekli, udało im się. Chwila radości nie trwa jednak za długo. Muszą znaleźć wodę, a w takich warunkach to niemożliwe, więc najpierw muszą się schronić. Ślady na śniegu mogą sprawić, że zostaną szybko wytropieni. Jo jest sprytna, więc obmyśla plan. Postanawia iść przodem i plecakiem zacierać ślady po jej butach, a Josh, ponieważ jest wygimnastykowany będzie szedł na rękach. W ten sposób wygląda to jak ślady łap jakiegoś zmiecha, które doprowadzą wroga na polanę,czyli najbardziej niebezpieczne miejsce w lesie. Od polany idą już normalnie zacierając nadal dokładnie ślady. Trafiają do starej opuszczonej piwnicy. Jej wejście zasłania gruz, ale szczupłe sylwetki Josha i Jo pozwalają im się przecisnąć przez ciasną szparę. W kominku jaki się tam znajduje odszukują drewno i węgiel po czym rozpalają ognisko. Tam nikt nie zauważy ognia, więc są bezpieczni. Przeszukują zawartość plecaka dostrzegam tylko koc,krakersy,zapałki i termos. Oprócz tego mają łuk, noże i miecz. Jo wychodzi na zewnątrz żeby nabrać śniegu do termosu, a gdy przybliża go do ognia mają termos pełen wody. Peeta zauważył, że jest mi zimno, dlatego przyniósł koc i ciepłą herbatę.

Na niebie wyświetliło się godło Panem zabrzmiał hymn i pokazano zdjęcia 10 poległych. W nocy dwóch trybutów nie znalazło schronienia i zamarzli na kość. Z Jo i Joshem też nie było najlepiej. Peeta powiedział, że musi gdzieś wyjść, gdy wrócił na jego twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech.
- Z czego się tak cieszysz? - zapytałam go lekko poirytowana, jak w takim momencie można być szczęśliwym.
- Patrz uważnie- to mówiąc wskazał na ekran. Po chwili do piwnicy, w której znajdowali się Jo i Josh wleciał spadochron. Teraz już wiedziałam po co poszedł Peeta. Wysłał im bieliznę w kształcie kombinezonów, która zatrzymywała ciepło, do tego ocieplane rękawiczki i skarpety oraz trochę jedzenia, a także maść chroniącą skórę przed zimnem. Rzuciłam mu się na szyję i podziękowałam, bo podczas gdy ja siedziałam bezczynnie ogrzewając się kocem , on wysłał im rzeczy, które najprawdopodobniej uratują ich przed zamarznięciem.- Spotkałem po drodze Haymitcha, był w centrum dowodzenia i dostrzegł, że temperatura w nocy sięga do 40 stopni mrozu. Postanowiłem coś temu zaradzić. Połowę pieniędzy dostałem od sponsorów, a druga to nasze oszczędności. Mam nadzieję, że się nie gniewasz?
- Zwariowałeś? Za co mam się gniewać? Za to, że myślisz za mnie?

 Minęły dwa dni, a może trzy. Na arenie nie działo się zbytnio nic ciekawego. Parę walk między trybutami, obalające się budynki i płonący las, który przyciągnął wielu naiwnych trybutów chcących się ogrzać, tymczasem zostali ciężko poparzeni. Od tego czasu nie zmrużyłam oka. Siedzieliśmy z Peetą razem z innymi mentorami, gdy do sali wbiegł Haymitch.
- Katniss, Peeta do łóżka, ale już!
- Chyba ci się śni, jeśli myślisz, że cię posłuchamy- odpowiedziałam mu kąśliwie, ponieważ wkurzył mnie jego ton.
- Katniss ma rację nie jesteś naszą niańką- dodał po chwili Peeta.
- Myślicie, że jeśli będziecie zarywać noce to w ten sposób im pomożecie.
- On ma rację- zza pleców Haymitcha dostrzegłam Johanne- my ich popilnujemy, a jak coś zacznie się dziać to będę pierwszą osobą, która was obudzi i o tym poinformuje. A teraz ładnie proszę położyć się do łóżka i spać- myślałam, że się na nią rzucę, powiedziała to jeszcze bezczelniej niż Haymitch, już miałam protestować, gdy odezwał się Peeta.
- Katniss w sumie to mają rację, chodź prześpimy się trochę- i ty przeciwko mnie pomyślałam, lecz nie kłóciłam się już. Poszliśmy do windy, ale nie wysiedliśmy na swoim piętrze, szłam prosto do sypialni Jo,a Peeta mi towarzyszył. Nie wiem co dokładnie miałam zamiar zrobić, chyba po prostu upewnić się, że to nie sen, że jej nie ma, jest na arenie. Spodziewałam się, iż zastanę puste łóżko. Myliłam się, na jej posłanym starannie łóżku leżała koperta, a na niej napisane było ,,Katniss i Peeta".

sobota, 1 lutego 2014

Rozdział 12

Odprowadzam Jo do poduszkowca.Widzę przerażenie w jej oczach takie samo jakie widziałam u Prim, gdy wylosowali ją na dożynkach. Zatrzymuję ją i kucam.
- Hej nic ci nie będzie- zawieszam na chwilę głos, dużo kosztuje mnie zebranie siły by brzmiał na opanowany i spokojny-nic wam nie będzie-w tej samej chwili rzuca się na mnie z płaczem- Cii...-próbuję ją uspokoić, bo teraz nie może się załamać, nie teraz-Obiecuję, że was stamtąd wyciągnę tylko musisz mnie posłuchać. Josh będzie biegł jak najszybciej do rogu obfitości, a ty znajdź jakąś broń, która będzie najbliżej ciebie i osłaniaj go. Będziesz musiała zastąpić mu wzrok i słuch. Bierzcie tylko co konieczne, a później zwiewajcie jak najdalej. Najważniejsze to znaleźć wodę oraz schronienie. Wypatrujcie spadochronów ode mnie i Peety. Nigdy nie działajcie w pojedynkę, razem jesteście silniejsi. Postępujcie według naszych wskazówek. A...i najważniejsze nie schodź z tarczy dopóki nie usłyszysz gongu. Będzie dobrze, poradzisz sobie, wierzę w ciebie-ostatnie słowa wypowiadam już szeptem.Razem z Peetą ustaliliśmy taką taktykę, on miał przekazać Joshowi, bo on go odprowadzał, a ja miałam odprowadzić Jo.
- Katniss?
- Tak?
- Wolę żebyś to ty zamiast mojej stylistki spędziła ostatnie chwilę przed wjazdem na arenę-pokiwałam twierdząco głową. Całą drogę milczała, w końcu spojrzała na mnie i powiedziała:
- Przepraszam.
- Ale Jo, za co? To ja cię powinnam przeprosić, nie ty mnie.
- Przepraszam za ten napad szlochu i za wszystkie problemy jakie ci sprawiam- nic nie odpowiedziałam tylko usiadłam obok niej przytuliłam ją mocno i wyszeptałam:
- Każdy ma chwilę słabości, masz do tego prawo, ale nie masz prawa siebie za to obwiniać-nie wiem czy ją przekonałam, ale powoli zaczęła wracać ta Jo, którą zapamiętałam: silna, uparta, pewna siebie i kochająca.
 Wszystkie wspomnienia wróciły,kiedy szłam korytarzami pod areną, ale wtedy miałam Cinnę, to on był moim podparciem. Role się odwróciły,teraz ja jestem podparciem dla Jo. Ubiór jaki został jej przeznaczony nie wróży nic dobrego. Pomagam jej założyć na ciepły, długi sweter puchową kurtkę. Do tego pod jej spodnie zakładam ocieplane rajstopy, a na nie ciężkie buty w środku obłożone wełną. Na rękaw przypinam jej moją broszkę z kosogłosem.
- Nie mogę-Jo próbuje odepchnąć moją rękę, ale łapię ją za nadgarstek, więc rezygnuje.
- Będzie cię chronić- mówię jej, chyba nie muszę tłumaczyć jakich warunków pogodowych może się spodziewać. Będzie mróz i to siarczysty. Tak mama ubierała mnie i Prim tylko jak temperatura spadała do -20 stopni.Nagle z głośników dobiega głos ,,10 sekund do startu".Obejmuję Jo i lekko całuję ją w czoło.
- Jakaś ostatnia rada?-pyta już bardziej opanowanym głosem.
- Nie dajcie się zabić.
 Jo znika za szklaną szybą, a ja wspominam chwile spędzone z nią od moment, w którym ją poznałam aż po dzisiejszy dzień. Najbardziej w pamięć zapadła mi nasza wczorajsza rozmowa. Nie mogła zasnąć, zresztą ja też nie. Poszłam na dach i tam ją właśnie zastałam. Była roztrzęsiona, na przywitanie uśmiechnęła się do mnie ,ale widziałam, że kosztowało ją to dużo siły.
- Bałaś się?-zapytała, a jej głos zdawał się załamywać powoli jak pękająca tafla lodu.
- Oczywiście, ale wiesz co,to dobrze, że się boisz- po tamtych słowach spojrzała na mnie krzywo.- Nie ma nic gorszego od pewnych siebie i aroganckich trybutów, bo prędzej czy później doprowadza ich to do zguby-mówiąc to miałam przed oczyma karierowców, a wśród nich Cato , dalej siedziałyśmy już w milczeniu. A teraz? Teraz Jo powoli znika z pola mojego widzenia. Ostatnie słowa jakie wylatują z moich ust to:
- Wyciągnę was obu. Obiecuję.

Rozdział 11

 Budzę się i od razu spoglądam w jego stronę. Patrzę na jego lśniące w porannym słońcu blond włosy. Patrzę na kogoś kogo za nic w świecie nie chcę stracić, kogoś kogo kocham ponad życie. Peeta już nie śpi, patrzę głęboko w jego piękne błękitne oczy. Jak to możliwe, że wcześniej tego nie zauważałam. Po chwili uśmiecha się do mnie i mówi:
- Dzień dobry kochanie, jak się spało?- pyta z tą samą troską w głosie co zawsze.
- Wyśmienicie, zero koszmarów, a u ciebie?
- Nie narzekam- kładę głowę na jego klatce piersiowej i słucham rytmicznych uderzeń jego serca. Z zamyśleń wyrywają mnie czyjeś krzyki.
- Nie ma mowy, nie założę tego-udaje mi się  rozpoznać ten głos, to Jo i założę się, że ktoś właśnie próbuje wcisnąć jej jakąś kapitolską kieckę na wywiad z Caesarem.
- Skarbie-tym razem słyszę opanowany głos Haymitcha-Effie nie przekonasz- czyli już wiem kto za tym stoi. Przez to wszystko nie zauważyłam nawet, kiedy Peeta wstał i zdążył się ubrać. Spoglądam na niego i nie zdołałam jeszcze o cokolwiek go zapytać, gdy odpowiedział.
- No co,  ktoś musi zapobiec temu nim wyniknie z tego jakaś większa bójka- uśmiecha się do mnie, a ja mu odpowiadam tym samym. Postanawiam wziąć prysznic, więc gdy Peeta wychodzi biorę ciepły i orzeźwiający prysznic. Zakładam na siebie czystą koszulę i spodnie, a następnie wychodzę by sprawdzić co Peeta zdołał zdziałać.
- Katniss- mój widok najwyraźniej zadowala Jo- wreszcie ktoś normalny zagłosuje- to mówiąc wskazuje mi długą sukienkę, która po prostu raziła swoją brzydotą i kapitolskim stylem.- Według ciebie powinnam założyć tą sukienkę i zrobić z siebie totalną idiotkę, czy raczej poszukać coś normalniejszego, no bo nie oszukujmy się, ale będzie mnie oglądać całe Panem, a nie chce żeby zapamiętali mnie taką- widzę jak każdy patrzy na mnie wyczekująco, spoglądam na Peetę i wiem, że teraz od mojej decyzji zależy czy Jo będzie musiała ubrać się w to coś, czy raczej Effie poszuka czegoś innego, ale również dziwnego. Do głowy wpada mi pewien pomysł.
- Jo, za mną- odzywam się i słyszę w jej głosie  ulgę.
- Dziękuję.
 Przeglądam pudło z sukienkami projektu Cinny, aż natrafiam na piękną błyszczącą się zieloną sukienkę, która gdy skieruje się na nią ostrzejsze światło zmienia barwę na pomarańczowy, właśnie taki jaki lubi Peeta.
- Jest śliczna- mówi, a jej głos jest przepełniony ekscytacją.
- Tak też myślałam, że się tobie spodoba- Jo nie przestaje przeglądać się w lustrze.- To co idziemy na śniadanie?
- Tak, to dobry pomysł, bo strasznie burczy mi w brzuchu-przytuliła się do mnie, jeszcze raz podziękowała i z uśmiechami na twarzy ruszyłyśmy w stronę jadalni.
- No nareszcie- wita nas zniecierpliwiony głos Johanny. Potem nikt już się nie odzywa. Po śniadaniu mamy jeszcze godzinę dla siebie, a następnie ruszamy na widownię.

 Czas mija nie ubłagalnie, goście Caesara nie wydają się być spięci. Powoli zbliża się kolej na Jo. Wchodzi uśmiechnięta i rozsiada się na fotelu obok Caesara, który szykuje się do zadania pytania, ale ona go ubiega.
- Co sądzisz o tegorocznych igrzyskach Caesarze?- jego mina była bezcenna, ludzie zaczęli się śmiać, a Haymitch podniósł wysoko kciuk w górę, żeby zachęcić ją by kontynuowała.
- Widzę, że w tym roku role się odwróciły- Caesar odpowiedział tym samym tonem co zawsze, po czym zaśmiał się jak to miał w zwyczaju.
- Też to zauważyłeś- zaczęła znowu pewnym siebie głosem- ja zauważyłam jednak pewne nie dociągnięcia.
- Na przykład jakie?
- Myślę, że na moim miejscu powinni siedzieć ci, którzy są odpowiedzialni za Głodowe Igrzyska, a nie ich Bogu winne dzieci- spojrzała na nas i chciała kontynuować, lecz Haymitch dał jej wyraźny znak, żeby nie wchodziła głębiej w ten temat. Caesar chyba pierwszy raz nie wiedział co powiedzieć.- Sądzę też, że widzowie chcieliby się czegoś o mnie dowiedzieć, więc może następnym razem to ja przeprowadzę z tobą wywiad, a teraz czyń swoją powinność, słucham...- po tych słowach Jo zapadła chwilowa cisza, po której Caesar odetchnął z ulgą i zadał jej jeszcze parę pytań.
- Czy chciałabyś jeszcze coś dodać?- to pytanie padło na końcu.
- Tak, chciałabym z całego serca podziękować moim mentorom za ich wysiłek, starania i wszystkie nieprzespane noce-teraz wszystkie światła reflektorów skierowały się na nas.
- My też ich pozdrawiamy- to mówiąc Caesar zakończył wywiad , gdyż było słychać głos brzęczka. Jo zeszła do nas na widownie i zajęła miejsce obok mnie. Gestem dałam znać, że dobrze jej poszło. Teraz pojawił się Josh, bałam się co on takiego wymyślił. Jednak jak spojrzałam na Peetę nie wydawało mi się, żeby był zaniepokojony, wręcz przeciwnie. Zastanawiam się tylko czy ma to może związek z ich codzienną rozmową na osobności.
- Witaj Josh!- zabrzmiał ponownie głos Caesara, Josh odpowiedział mu tym samym i zaczęli rozmowę. Nie zwracałam zbytnio uwagi na pytania, ale jedno sprawiło, że zaczęłam się wsłuchiwać w każde słowo- Niezły przystojniak z ciebie, powiedz mi czy masz dziewczynę?
- Mam i jest to najwspanialsza osoba jaką spotkałem- miałam dziwne déjà vu, to właśnie w tym momencie Peeta wyznał co do mnie czuje podczas 74. Głodowych Igrzysk.
- Pewnie czeka na ciebie w domu?- kontynuował Caesar.
- Widzisz nie do końca tak jest, ponieważ... jest tu na sali.
- Może zdradzisz nam kto to?- Caesar nie chciał odpuścić.
- Historia lubi się powtarzać, Caesarze- Josh odpowiedział wiedząc, że taka odpowiedź go nie usatysfakcjonuje. Zabrzmiał brzęczyk, więc Josh dołączył do nas i pocałował namiętnie Jo. Właśnie wtedy Caesar zrozumiał już co Josh miał na myśli.

piątek, 31 stycznia 2014

Rozdział 10

Peeta przyciągnął mnie do siebie i złożył delikatny pocałunek na mojej szyi. Następnie pocałował mnie w policzek,podbródek aż w końcu dotarł do moich ust. Zanurzył rękę w moich włosach i całowaliśmy się coraz czulej.Złapałam go za rękę i zaczęłam prowadzić w stronę sypialni. Kiedy drzwi się zamknęły Peeta wziął mnie w ramiona i ponownie przyciągnął do siebie nie przestając całować. Nasze pocałunki stawały się być coraz bardziej namiętne i przepełnione pożądaniem. Spojrzałam mu w oczy, zauważyłam tajemniczy błysk w jego oku. Powoli zaczęłam odpinać jego koszulę aż w końcu wylądowała na ziemi. Westchnęłam cicho, gdy zaczął odpinać powoli zamek błyskawiczny sukienki na moich plecach. Nie przestając go całować dorwałam się do paska jego spodni, zostaliśmy już tylko w bieliźnie. Gdy byliśmy już całkiem nadzy zaczęłam przesuwać dłońmi po jego torsie,a on przygryzł lekko moją wargę. Przeszły mnie elektryzujące dreszcze i wydałam z siebie cichy jęk. Osunęliśmy się na łóżko i kochaliśmy się czule i powoli, chciałam żeby czas stanął w miejscu. Obsypywaliśmy się pocałunkami, szepcząc słowa miłości. Potem leżeliśmy wyczerpani, ale spełnieni. Jeszcze nigdy nie było mi tak dobrze. Czułam jak Peeta wodzi opuszkami palców po mojej gorącej, rozpalonej skórze.
- Kocham cię-szepnęłam.
- Ja ciebie też-złożył mi ostatni pocałunek, po którym zasnęłam w jego ramionach, gdzie było mi najlepiej, tu czułam się bezpiecznie i nikt i nic nie było w stanie tego zmienić.

Rozdział 9

 - Masz w tej chwili odwołać Igrzyska!-już na holu przed gabinetem Paylor dało się słyszeć głos podenerwowanego Peety. Jeszcze takiego tonu u niego nie słyszałam, był oschły, chłodny i bardzo ostry.
- Peeta, wiesz, że nie mogę. Igrzyska oficjalnie już się rozpoczęły-próbowała go uspokoić łagodnym tonem, ale jej starania nie przyniosły żadnego efektu.
- To oficjalnie je odwołaj!-tym razem w słowach wypowiedzianych przez Peetę słychać było nutkę ironii.Zapowiadało się na niezłą kłótnię, więc postanowiłam wkroczyć do środka. Widok jaki zastałam mnie przeraził. Peeta przyciskał Paylor do ściany tak mocno by nie miała szans się wydostać.
- Peeta puść ją-próbowałam go jakoś przekonać tym tonem jaki on używa podczas rozmów ze mną i Jo. Szczególnie kiedy próbuje nas pocieszać.Rozluźnił uścisk, lecz nadal nie dał jej pełnej swobody.-Paylor-kontynuowałam tym razem zwracając się do niej- czy są jakieś szanse by była dwójka zwycięzców?
- Przykro mi Katniss,ale nie sądzę , aby główny organizator wyraził na to zgodę.
- Kto jest głównym organizatorem?-zapytał Peeta tylko, że jego głos był już łagodniejszy. Paylor zawahała się z odpowiedzią, więc Peeta znowu mocniej przycisnął ją do ściany. Myślałam już, że za chwilę zrobi jej krzywdę albo ją udusi,ale na szczęście w drzwiach pojawił się Haymitch, a za nim przestraszona Jo.
- Co tu się dzieje?-zapytał podenerwowany. Wiedziałam,iż pojawienie się tu ich to sprawka Jo.na pewno zorientowała się w sytuacji i pobiegła po pomoc. Haymitch nie czekał dłużej, rzucił się pomiędzy nich i starał się jakoś ich odseparować. Peeta się nie dał i orzekł:
- Najpierw niech odpowie na moje pytanie-powiedział gniewnie , Haymitch kontynuował.
- Szanowna pani prezydent, jeśli życie pani miłe to proszę odpowiedzieć na jego pytanie.
- A więc głównym organizatorem jest...-teraz wszyscy patrzyliśmy na nią wyczekująco jak dzieci patrzące na mamę w sklepie z zabawkami-Gale .

Siedzę teraz na kanapie, sama ze swoimi myślami.Wiem, że te igrzyska będą niezapomniane. W końcu to on pragnął najbardziej zemsty, a teraz ma okazję i nie sądzę by jej nie wykorzystał. W głowie próbowałam poukładać różne plany jak  wydostać Jo i Josha, gdy będą na arenie. Teraz jednak nie potrafię ułożyć nic sensownego.Rozmyślam też nad tym gdzie się podział stary Gale. Nic już nie jest takie jak kiedyś. Peeta po osaczeniu też się zmienił, jest bardziej porywczy, nerwowy.Najchętniej poszłabym w kąt i popłakała,tak było by najłatwiej, ale muszę być silna dla Jo. Muszę być silna dla nas obu.
 Od Johanny wiem,że Jo najlepiej radzi sobie z nożami i łukiem, z kolei Josh jest bardzo zwinny  i giętki. bez problemu mógłby pobiec do rogu obfitości, a Jo by go osłaniała.Przynajmniej mamy już jakiś plan. Na początek to wystarczy, lecz co będzie dalej. Dzisiaj wieczorem będzie ocena indywidualna trybutów, więc muszę omówić z nimi co mają zaprezentować.Kiedy siedzimy wszyscy przy lunchu zaczynam temat.
- To co chcielibyście zaprezentować?
- Jo mogłaby rzucać nożami w małe obiekty, a ja nie wiem co mógłbym pokazać, bo nie jestem w niczym dobry-Jo spojrzała na Josha krzywo i prawie wykrzyczała mu w twarz.
- Josh może zrobić sobie,,kamuflaż" taki jak dekoracje, które sobie maluje na twarzy i rękach przed jego występami i zatańczyć- w sumie to by ich zaskoczyło no i pokazałby swoją zwinność.
- Dziewczyna wie co mówi-dorzucił Haymitch i tym razem zgadzam się z nim w stu procentach.- a ty Jo-dodał-przynieś ze sobą parę myszy, będą zszokowani-to mówiąc puścił do niej oko, a ona odpowiedziała mu uśmiechem.

Siedzimy wszyscy na kanapie i z niecierpliwością czekamy na wyniki. Najsłabszą ocenę dostała dziewczyna z burzą loków na głowie, która wyglądała jak peruka Effie. Wnuczka Snowa zdobyła 8 punktów, a umięśniony chłopak aż 10. Jeszcze dwie osoby,jeszcze jedna i...
- Josh Counter uzyskał-odezwał się głos z telewizora i wszyscy na chwilę zamarliśmy-9 punktów-odetchnęliśmy,lecz ta chwila była bardzo krótka, bo głos z telewizji znów się odezwał- Jo Cresta uzyskała 11 punktów-westchnienia ulgi,brawa i gratulacje rozeszły się po pokoju. Wznieśliśmy toast, a potem tłum zaczął powoli rozchodzić się do siebie. Peeta z Joshem znów gdzieś zniknęli, ale ostatnio stało to się normą. Jo po kolejnym pełnych wrażeń dniu usiadła obok mnie, a po paru minutach jej oddech stał się wolniejszy i zasnęła. W końcu zjawili się Peeta z Joshem. Peeta uścisnął dłoń Josha na pożegnanie po czym Josh zaniósł Jo do jej łóżka.Wreszcie mieliśmy wieczór tylko dla siebie.

czwartek, 30 stycznia 2014

Rozdział 8

Dzień minął bardzo szybko, musiałam koniecznie porozmawiać z Jo. Miałam do niej tyle pytań. Na szczęście Jo przyszła godzinę przed kolacją. Usiadła obok mnie na kanapie.
- Jo?-przerwałam na chwilę-Jak mi się przedstawiałaś nie powiedziałaś jak masz na nazwisko-chciałam dalej kontynuować,ale ona jak zwykle mnie ubiegła.
- Wiedziałam, że poruszysz ten temat. Annie to młodsza i jedyna siostra mojego taty. Mój tata nie utrzymywał bliskich kontaktów ze swoją rodziną, za to moja mama zaprzyjaźniła się z Annie, są jak siostry. Zwłaszcza teraz kiedy Finnick...-przerwała, a ja dostrzegłam w jej oczach łzy-to Annie została sama z dzieckiem- objęłam ją, pocałowałam w czoło i próbowałam uspokoić.-Katniss ja nie dam rady, to wszystko mnie przerasta. Nie jestem wcale silna-nie wiedziałam co jej odpowiedzieć, bo nie byłam w tym dobra,ale jak zawsze pojawiał się mój wybawiciel. Peeta kiedy zobaczył co jest grane podszedł do nas i wziął Jo na kolana. Jego ramię, na którym oparła swoją głowę  po paru minutach było całe mokre. Wyglądali razem jak starszy brat pocieszający swoją siostrę po zerwaniu z chłopakiem.
- Jo dasz radę. Jesteś bardzo silna-próbował ją jakoś pocieszyć.- Nie jesteś sama, jak chcesz nam coś powiedzieć to wal śmiało. Jesteś dla nas jak siostra-nie wiem skąd on ma taki dar przemawiania, ale Jo na jego słowa się uśmiechnęła.
- Jak mogłabym coś przed wami zataić-widać, że powoli powraca stara Jo, przytuliła się do Peety i chociaż powiedziała to szeptem to słyszałam jak mu dziękuje.
 Wszyscy zasiedliśmy do kolacji. Przy stole zapadła grobowa cisza. Pierwszy odezwał się Josh. Opowiedział jak wyglądał ich pierwszy trening, ile się nauczyli. Następnie zabrała głos Johanna, która tego wieczoru dołączyła do kolacji.
- Chciałabym wznieść toast za pomyślny trening- po jej słowach każdy podniósł kieliszek, kiedy nagle odezwał się Haymitch.
- Zaraz, zaraz-podszedł do mnie, zabrał mój kieliszek, po czym uniósł moją dłoń-ja natomiast proponuję wznieść toast za naszych narzeczonych-wszyscy zwrócili teraz wzrok na mnie i na Peetę, a następnie zaczęli nam bić brawo, podchodzić do nas i składać gratulację. Jo skakała z radości.
 Po kolacji pełnej wrażeń siedziałam wtulona do Peety, kiedy przybiegł zdyszany Josh.
- Jo zniknęła, nie ma jej nigdzie.
 Zerwaliśmy i gorączkowo zaczęliśmy myśleć. Po chwili Peeta wpadł na pomysł. Wystarczyło mi jedno spojrzenie na niego i wiedziałam, gdzie chce iść.
 Jo siedziała na dachu w takiej samej pozycji jak Peeta w dniu, w którym mi się oświadczył. Chyba usłyszała nasze kroki, bo nie odwracając się powiedziała:
- Nic mi nie jest.
- Ej, obiecałaś nam coś-zaczął Peeta.
- Po prostu przykro mi, że nie będę na waszym ślubie-cicho westchnęła i mówiła dalej.-Będzie z was piękna para młoda.
- Jo- tym razem ja zaczęłam-ty będziesz naszym gościem honorowym.Ty-tu przerwałam na chwilę- i Josh. Wyciągniemy was z tego, oboje.
 Byłam taka dumna z siebie, że wreszcie powiedziałam coś sensownego, lecz wkrótce tego żałowałam. Peeta podniósł się i zaczął biec w stronę gabinetu Paylor.
- Peeta-zaczęłam krzyczeć-Peeta stój!

Rozdział 7

Nie pamiętam kiedy zasnęłam, ale obudziłam się w łóżku w ramionach Peety, gdzie czułam się najbezpieczniej. Nie chciałam go zbudzić, więc leżałam tak i zerknęłam na moją rękę.Bałam się, że to był tylko sen.Na szczęście to była prawda.,,Katniss Mellark" pomyślałam i na samą tę myśl zrobiło mi się przyjemnie.
- Kochanie nie śpisz już?-z zamyśleń wyrwał mnie delikatny głos Peety.
- Nie, ale tak słodko spałeś, że nie miałam serca cię budzić-uśmiechnął się do mnie i powiedział:
- Idę wziąć prysznic i za chwilę wracam.
 Myślałam o mnie, o Peecie,o naszej przyszłości i znów zasnęłam.Tym razem obudził mnie przecudowny zapach dochodzący z kuchni.Poszłam wziąć prysznic,poczesałam na nowo włosy i założyłam legginsy oraz zieloną luźną koszulkę.Gdy weszłam do jadalni przy stole siedzieli już wszyscy.Rozmawialiśmy głównie na temat związany z tym jak przeżyć Igrzyska, udzielaliśmy rad. Haymitch bardzo nam pomógł.Po śniadaniu razem z Jo i Joshem poszliśmy do windy.Chciałam ich odprowadzić i zamienić z nimi słówko.
- Katniss-zaczęła Jo-razem z Joshem postanowiliśmy nie zawierać sojuszy,we dwójkę damy radę.
- Wiem i nie zamierzam was do tego przymuszać.Zrobicie to co będziecie uznawali za najlepsze.
- Dziękuję ci-to mówiąc przytuliła się i kontynuowała-dziękuję ci za to wszystko co dla nas robisz.
- Jo, ale...
- Wiem Katniss. Wiem,że głosowałaś za tym by te igrzyska się odbyły i wiesz co ci powiem.Bardzo dobrze zrobiłaś. Należało nam się.
- Jo ma rację-nagle wtrącił Josh-za długo patrzyliśmy na to jak ludzie w dystryktach cierpią.Kapitol to zaczął, więc Kapitol to skończy raz na zawsze-teraz zauważyłam jaki Josh jest podobny do Peety. Ma krótkie blond włosy,piękne niebieskie oczy i też potrafi tak pięknie przemawiać.
 Dalej jechaliśmy już w milczeniu, aż winda zatrzymała się na siódmym piętrze.Spodziewałam się każdej osoby, ale nie jej.
- Cześć bezmózgu-przywitała się Johanna-to twoi podopieczni?
- Tak-na szczęście z szoku pomogła mi się wydostać Jo-ja jestem Jo,a to mój chłopak Josh.
- Już mi się podobasz-odpowiedziała Johanna-ja się nazywam...
- Johanna Mason,wiemy i bardzo nam miło-powiedziała Jo takim tonem jaki słyszałam tylko u Johanny.
- Skąd ty ich wytrzasnęłaś, Katniss!
- Najwyraźniej mam szczęście-odpowiedziałam i chwilę się pośmiałyśmy po czym zapytałam-a ty co tu robisz?
- Jestem trenerem i z chęcią będę trenowała tylko tą dwójkę.
- A więc ja z chęcią ci ich powierzę.
 Pożegnałam się z nimi i wróciłam na górę. Byłam sama, więc zaczęłam analizować wszystko aż od dożynek i zatrzymałam się na losowaniu ,, Jo Cresta". Zaraz przecież ja znam to nazwisko.

Rozdział 6

W pierwszym rydwanie jechała wnuczka Snowa ubrana w białą sukienkę,która rozszerzała się za biodrami tworząc płatki róży.Obok dziewczyny stał dobrze zbudowany chłopak(on stanowił największe zagrożenie)również ubrany na biało.Dalsi trybuci nie byli warci większej uwagi.Rydwan z Jo i Joshem wjechał przedostatni.Serce mi zamarło, Jo była ubrana w piękną turkusową sukienkę,ciasno przylegającą od dekoltu po biodra.Natomiast od bioder luźno układała się w fale.Całość była posypana brokatem.Josh z kolei miał turkusową marynarkę,która odbijała światła skierowane w ich stronę.Nie sądzę by jakiś sponsor ich nie zauważył.Po krótkiej przemowie Paylor, trybuci wjechali do Ośrodka szkoleniowego.Razem z Peetą, Haymitchem i Effie poszliśmy na ostatnie piętro, gdzie miała się odbyć kolacja.Czekaliśmy na Jo, Josha i ich ekipę przygotowawczą.
 Zaraz po kolacji obejrzeliśmy powtórkę ich prezentacji, po czym każdy wrócił na swoje piętro.Zauważyłam, że Peeta gdzieś zniknął,więc postanowiłam go poszukać.Pierwszym miejscem, na które się zdecydowałam był dach.Nie myliłam się Peeta tam siedział i patrzył przed siebie.
- Co robisz?-zapytałam, a on odskoczył przestraszony.Zapomniałam, że zwycięzców Igrzysk nie należy brać z zaskoczenia.
- Hej Katniss!Przepraszam nie zauważyłem cię.
- Nieszkodzi, mogę się dosiąść?
- Jasne-posunął się w bok żeby zrobić mi miejsce,a następnie objął,więc położyłam mu swoją głowę na jego ramieniu.
- Nad czym tak myślisz?
- Myślę o tym jak bardzo cię kocham Katniss i o tym jak bardzo boję się ciebie stracić-wiem jak dużo przeszedł, nie chciałam żeby się teraz nad tym trapił, dlatego przybliżyłam moją twarz do jego i pocałowałam go.Odwzajemnił mój pocałunek,tak całowaliśmy się chyba z parę minut-straciłem już moją rodzinę, teraz Jo. Zostałaś mi już tylko ty.
- Kocham cię-wyszeptałam,a on odpowiedział tym samym tonem.
- Ja ciebie też-po tych słowach siedzieliśmy tak w siebie wtuleni,a kiedy chciałam iść Peeta zatrzymał mnie, przyklęknął na prawe kolano i zapytał:
- Katniss Everdeen,dziewczyno, która igrasz z ogniem, czy uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie i zostaniesz moją żoną?-chciałam krzyczeć na całe gardło ,,tak",ale przez chwilę zastanowiłam się i pomyślałam, czy postąpię fair wobec Jo,która na arenie będzie walczyć na śmierć i życie razem ze swoją miłością,lecz po chwili wpadła mi do głowy inna myśl.Jo właśnie teraz tego najbardziej pragnie, mojego i Peety szczęścia.Wciąż pamiętam jak odwiedziła nas w 12, rzuciła się Peecie na szyję i powiedziała ,,Tak się cieszę, że widzę was razem".Nie zastanawiając się więcej odpowiedziałam:
- Tak- Peeta wsunął mi na palec pierścionek, na którym znajdował się szmaragd w kształcie kosogłosa-jest przepiękny.
- Ale nie aż tak jak ty.
 Spędziliśmy połowę nocy na dachu,teraz na pewno wiem jak bardzo go kocham i, że nie potrafiłabym bez niego żyć.